FAQ
Szukaj
Użytkownicy
Grupy
Galerie
Rejestracja
Profil
Zaloguj
Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości
Forum www.ssaufseherin.fora.pl Strona Główna
->
SS-Aufseherin 1938-1945
Napisz odpowiedź
Użytkownik
Temat
Treść wiadomości
Emotikony
Więcej Ikon
Kolor:
Domyślny
Ciemnoczerwony
Czerwony
Pomarańćzowy
Brązowy
Żółty
Zielony
Oliwkowy
Błękitny
Niebieski
Ciemnoniebieski
Purpurowy
Fioletowy
Biały
Czarny
Rozmiar:
Minimalny
Mały
Normalny
Duży
Ogromny
Zamknij Tagi
Opcje
HTML:
TAK
BBCode
:
TAK
Uśmieszki:
NIE
Wyłącz HTML w tym poście
Wyłącz BBCode w tym poście
Kod potwierdzający: *
Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Skocz do:
Wybierz forum
Informacje dotyczące forum 'ssaufseherin'
----------------
Informacje dotyczące forum 'ssaufseherin'
SS-Aufseherin: Female Camp Guards 1938-1945 [forum publiczne]
----------------
Nadzorczynie z Ravensbrück [Ebook 2021]
SS-Aufseherin 1938-1945
Ilustracje i rysunki
Miejsce Pamięci Ravensbrück
----------------
Historia FKL Ravensbrück
75. Jahrestag der Befreiung FKL Ravensbrück
70. Jahrestag der Befreiung FKL Ravensbrück
Historia - Pamięć - Edukacja [forum publiczne]
----------------
Edukacja historyczna
Linki
Przegląd tematu
Autor
Wiadomość
ssaufseherin
Wysłany: Pią: 05 Gru 2014
Temat postu: Schnell! cz.4
Co powie Hatchi?
Z listu młodszej siostry Irmy, Helene Grese, (zakładając, że te listy w ogóle są autentyczne) można wywnioskować, że ich cała rodzina przeprowadziła się do Lüneburga na czas trwania procesu. Kiedy jednak Helene była przesłuchiwana jako świadek w sprawie Irmy, powiedziała coś bardzo intrygującego, a mianowicie to, że nie widziała swojego ojca, Alfreda Grese, od kwietnia czyli od czasu wyzwolenia obozu Belsen. Zaczęłam się zastanawiać, co stało się z Alfredem. Czy nie było go dlatego, że został w rodzinnym domu w Wrechen, czy może dowiedziawszy się, że jedną z aresztowanych bestii była jego własna córka, Alfred wyparł się rodziny, odszedł, bo nie chciał rozgłosu?
Ze wszystkich członków licznej rodziny Grese, tylko Helene naprawdę interesowała się losem Irmy, podobno codziennie przychodziła na salę sądową i zasiadała na miejscu dla publiczności. Młodsza o dwa lata od Irmy, Helene bardzo mocno przeżywała wszystko to, co działo się podczas rozprawy. Kiedy zaś oskarżonych przewożono do więzienia, Helene często przychodziła pod same jego mury i krzyczała tak długo, dopóki w którymś z okien nie zlokalizowała swojej siostry, robiła tak nawet wtedy, gdy Irma Grese przebywała w Hameln, czekając na wyrok śmierci.
Dowiedziałam się też o innej, równie ciekawej rzeczy dotyczącej Irmy. Jak wiadomo, wszyscy sądzeni mieli przy sobie dokumenty zawierające przebieg rozprawy, mogli też robić notatki na własny użytek. I jak ktoś sprytnie zauważył, Irma Grese robiła dość nietypowe notatki, bo oprócz zapisywania różnych oskarżeń wysuwanych przeciwko niej, wolała dodawać sobie odwagi kreśląc na kartkach różne krótkie hasła typu: "Kopf hoch!" - "Głowa do góry!"
Irma wzbudzała wokół siebie ogólne zamieszanie i zainteresowanie, nawet wtedy, gdy zarządzano przerwę w rozprawie. Podczas jednej z takich przerw, Irma zaczęła poprawiać swoją, i tak już idealną fryzurę. Na ogólne zdziwienie ze strony zebranych zareagowała tylko jednym pytaniem: "Co powiedziałby Hatchi, gdyby mnie teraz zobaczył?" No tak...
Irma Grese w pudełku
Dwudziestego szóstego dnia procesu, 16 października 1945 roku, wszyscy obecni na sali sądowej wstrzymali oddech. Tamtego dnia, wczesnym przedpołudniem, na miejscu dla zeznających zasiadła młoda kobieta. Ową kobietą była Helene Grese, która została uprzednio poproszona przez oskarżoną, by jako świadek mogła złożyć zeznania w sprawie swojej siostry - "Pięknej Bestii". Wiadomo, że Helene nie mogła potwierdzić czy zaprzeczyć zbrodniom, do jakich dopuściła się Irma, ale mogła powiedzieć co nieco o ich wspólnym dzieciństwie i sytuacji jaka panowała w rodzinnym domu.
Helene zeznawała bardzo krótko, bo zaledwie kilkanaście minut i była przesłuchiwana przez Majora Cranfielda, a następnie przez Colonela Backhouse'a. Prawdopodobnie młodsza siostra Irmy, nigdy podczas wojny nie wyjechała z Wrechen, a z oskarżoną widziała się ostatni raz, kiedy Irma przyjechała do rodzinnego domu w 1943 roku, po ukończeniu stażu w Ravensbrück. Powiedziała też, że widziała ją w 1945 roku, kiedy Irma wyjechała z Auschwitz, może było to spotkanie podczas marszu śmierci? Według prawa, każdy oskarżony mógł wytypować kogoś ze swojej najbliższej rodziny, by zeznawał w jego sprawie jako świadek, Irma więc poprosiła o to swoją młodszą siostrę Helene, może dlatego, że miała z nią najlepszy kontakt.
Nikt chyba wówczas nie przypuszczał, jaki wpływ wywrze Helene na oskarżoną Irmę Grese. Do tej pory, wyniosła i może nawet trochę arogancka "bestia", w momencie składania zeznań siostry, pokazała swoją ludzką stronę osobowości. Kiedy Helene wspominała szkolne lata w Wrechen, akcentując to, że jej siostra raczej nie przejawiała skłonności do bójek i była spokojnym, mało odważnym dzieckiem; Irma Grese siedząc na ławie oskarżonych otwarcie płakała. Do końca przesłuchania, oskarżona wciąż łkała i pociągała nosem, co z pewnością nie uszło uwadze zebranych, w tym dziennikarzy:
"Again and again tears ran over her face - by which her both neighbours, Lohbauer and Ehlert were stuck on - when her sister told the few things she knew abot Irma who had left the father's house with her fourteen years."
Spotkanie tych dwóch, bliskich sobie kobiet na sali sądowej, które nie widziały siebie od kilku lat i nie miały okazji dłużej ze sobą porozmawiać, musiało być ciężkim przeżyciem dla każdej z nich. Pomimo tego, że Helene wiedziała mniej więcej gdzie pracowała Irma, a także to, że dobrowolnie zgłosiła się na stanowisko SS-Aufseherin, zeznania świadków i ocalałych z Zagłady z pewnością wzbudziły wiele emocji u młodej Niemki. Dopiero podczas procesu, Helene poznała całą prawdę o funkcjonowaniu obozów koncentracyjnych oraz dowiedziała się szczegółów związanych z pracą jej siostry. Szok i konsternacja zapewne towarzyszyły nie tylko tym, co obserwowali przebieg rozprawy, ale również rodzinom oskarżonych.
Helene nie odwróciła się od Irmy, przeciwnie, pozostała jej wierna jako siostra i wspierała ją najlepiej jak umiała. Po ogłoszeniu wyroku, siostry prowadziły między sobą korespondencję listowną, a Helene parokrotnie odwiedziła Irmę w więzieniu, kiedy tamta czekała na wykonanie egzekucji.
Po złożeniu zeznań przez Helene Grese, wyczytano nazwisko oskarżonej z numerem dziewiątym i rozpoczęto trwające ponad trzy godziny przesłuchanie Irmy Grese. Wszyscy od dawna wyczekiwali na ten dzień, chcieli wiedzieć do jakich zbrodni dopuściła się tak piękna i młoda kobieta o twarzy anioła i duszy diabła. Po przesłuchaniu nikt nie miał wątpliwości, że oskarżona Irma Grese jest "most notorious" wśród wszystkich sądzonych esesmanek. Jakie występki miała na sumieniu "Piękna Bestia", które spowodowały, że wydano taki, a nie inny werdykt? Bo przecież nie otrzymuje się wyroku śmierci za ładne oczy i słodki uśmiech...
Domyślam się, że Irma musiała być nieźle roztrzęsiona w chwili zasiadania na miejscu dla zeznających. Po emocjach związanych z przesłuchaniem jej siostry i jakby nie było, ujawnieniu swoich słabości, Irma Grese na przekór wszystkiemu, potrafiła rzeczowo odpowiadać na pytania Majora Cranfielda. Zawczasu miała przygotowany krótki opis swojego życiorysu, który przekazała obrońcy, podobnie zresztą postąpili inni oskarżeni.
Pierwsze pytania dotyczyły szczegółów związanych z pracą oskarżonej w Auschwitz, jej obowiązkom jako SS-Oberaufseherin oraz relacji pomiędzy poszczególnymi osobami piastującymi najwyższe stanowiska funkcyjne w obozie. Nie pominięto również samych więźniów, gdyż padały pytania o warunki bytowe w lagrze, wyżywienie oraz sam proces zagłady.
Pełny tekst zeznań Irmy możecie przeczytać w dziale "Dokumenty", nie będę tutaj opisywać wszystkiego tego, co powiedziała oskarżona, bo lepiej zapoznać się z tekstem źródłowym i mieć jasną sytuację. Mogę od siebie dodać, że zaskoczyło mnie to, że Irma wypierała się prawie wszystkiego, o co ją pytano. Nie wiem, jaki miała w tym cel, skoro zebrano wcześniej zeznania świadków, obciążające ją i to w sposób bardzo oczywisty. Irma wielokrotnie zaprzeczała, że posiadała psa służbowego, powiedziała też, że nigdy nie chciała go mieć. Co dziwniejsze, o komorach gazowych podobno dowiedziała się od więźniów i jak twierdziła, do jej obowiązków nie należało wybieranie chorych do gazu podczas selekcji. Pistolet nosiła tylko dla własnej ochrony i oczywiście, jak sama podkreślała, nigdy nikogo nie zastrzeliła! Często na sali, kiedy Grese zaprzeczała wszystkim zbrodniom, słychać było śmiechy dochodzące z miejsc dla oskarżonych, najgłośniej śmiał się Josef Kramer...
Przesłuchanie Irmy przeciągnęło się na następny dzień, 17 października 1945 roku. Podczas krzyżowego ognia pytań, Colonel Backhouse, chciał dowiedzieć się, ile zarabiała oskarżona podczas służby w Auschwitz, co działo się z nadzorczyniami, które nie były dość okrutne wobec więźniów, jak wyglądała praca w karnej kompanii w Birkenau, czy Irma miała przy sobie kij lub pejcz, którymi biła więźniów, a co mogło sprawiać jej radość, no i wciąż powracała sprawa z tym psem... Może się od tego wszystkiego człowiekowi w głowie zakręcić. Warto jednak się przemóc i uważnie przeczytać zeznania procesowe, nie tylko Irmy, ale też innych zbrodniarzy, gdyż są to dokumenty historyczne, dzięki którym można uzyskać jako takie wyobrażenie o ośrodkach zagłady. Wyobrażenie o tyle ciekawe, bo pokazane od strony tych, którzy byli głównymi sprawcami ludobójstwa.
"Po 54 dniach rozprawy przewód sądowy został zakończony wyrokiem wydanym 17 listopada 1945 roku. Wszyscy główni oskarżeni (11 osób) zostali skazani na karę śmierci, 19 osób zostało skazanych na kary pozbawienia wolności od 1 roku do dary dożywotniego więzienia, a 14 oskarżonych zostało uniewinnionych (w tym 7 SS-manów , 4 SS-manki i 3 kapo). Znaczna ilość uniewinnień i łagodnych wyroków spowodowana była mało precyzyjnym śledztwem, co znowu wynikało z pośpiechu w zbieraniu materiałów obciążających. Ogromną wadą procesu było także to, że pociągnięto do odpowiedzialności karnej tylko tych funkcjonariuszy obozu, których zastano w momencie jego oswobodzenia."
[Tadeusz Nizielski "Bergen-Belsen 1943-1945", Warszawa 1971]
Wyroki odczytano bardzo szybko. Wszystkim 45 skazanym przedstawiono zarzuty oraz werdykt sądu w ciągu niecałych ośmiu minut! Oskarżonych wprowadzano kolejno w małych, kilkuosobowych grupach. Juanę, Irmę oraz Elizabeth przyprowadzono razem, gdyż były jedynymi kobietami skazanymi na karę śmierci przez powieszenie, a następnie zabrano je z powrotem do miejskiego więzienia w Lüneburgu.
Trzy oskarżone kobiety usłyszały taki wyrok sądu:
"No. 6 Bormann, 7 Volkenrath, 9 Grese. The sentence of this Court is that you suffer death by being hanged."
[Bergen-Belsen Trial: Sentences, 17.11.1945]
Ze strony Irmy nie zauważono żadnej reakcji na wyrok, podobno przyjęła go z kamienną twarzą, inaczej za to zareagowały jej towarzyszki: Elizabeth zaczęła ciężko oddychać, a Juana całkiem się załamała, może dlatego, że z całej trójki to właśnie Juana była najstarsza i najbardziej świadoma tego, co się stało.
"Znaczenie procesu lüneburskiego polega przede wszystkim na tym, że był on pierwszym na Zachodzie procesem zbrodniarzy wojennych z obozów koncentracyjnych szeroko komentowanym w prasie światowej i że dał całemu światu obraz postepowania reżimu hitlerowskiego wobec swoich ofiar, postepowania, które było ludobójstwem o niespotykanych w historii rozmiarach."
[Tadeusz Nizielski "Bergen-Belsen 1943-1945", Warszawa 1971]
Życie się kończy...
Pozorny spokój Irmy Grese nie trwał długo. Kiedy Major Cranfield odwiedził skazaną w jej celi, tego samego dnia, po ogłoszeniu wyroków, postawa "Pięknej Bestii" była zupełnie inna, niż ta, jaką pokazała na sali sądowej. Irma Grese płakała jak dziecko. Nic dziwnego, każdy by tak zareagował, gdyby usłyszał podobny wyrok. Ostatecznie, dwadzieścia dwa lata to nie jest odpowiedni wiek na umieranie. Sytuacja powtórzyła się, gdy inny brytyjski oficer, wizytując skazanych, zauważył, że Grese ponownie płacze, a jej nienaganny dotąd wizerunek zniknął, coraz częściej zauważano, że fryzura skazanej jest w nieładzie.
Skazani mieli prawo napisać odwołania i złożyć prośbę o złagodzenie kary. 8 grudnia 1945 roku, Marszałek Mongomery odrzucił wszystkie apelacje skazanych. Nikomu z więźniów nie powiedziano o lokalizacji ani tym bardziej o dacie wykonania egzekucji, mimo to spekulacje jakie pojawiały się w prasie, oscylowały mniej więcej wokół okresu przedświątecznego. Mówiono, że wyroki zostaną wykonane jeszcze przed Bożym Narodzeniem.
W jednym ze swoich listów, Irma napisała coś, co mnie bardzo zastanowiło. W tekście parokrotnie pojawia się imię tajemniczej Anneli. Kim była owa Anneli? Była to niemiecka dziewczyna, która bardzo mocno interesowała się procesem załogi Berge-Belsen, a szczególnie losami Irmy. Poprzez rodzinę oskarżonej, dokładniej dzięki Helene, mogła porozumiewać się z Irmą i co najciekawsze, chciała przekazać oskarżonej prezent, dzięki któremu "Piękna Bestia" mogłaby... popełnić samobójstwo! Nazistowscy zbrodniarze woleli sami zadecydować o swojej śmierci niż dobrowolnie pozwolić, by wykonano na nich egzekucję. Jeśli Anneli rzeczywiście chciała "pomóc" Irmie, zapewne próbowała dostarczyć jej kapsułkę z cyjankiem, po której zażyciu, Irma w kilka sekund przeszłaby na tamten świat. Do niczego takiego nie doszło, skazanych dokładnie pilnowano a ci, którzy mieli z nimi jakikolwiek kontakt byli szczegółowo przeszukiwani. O żadnej truciźnie nie było więc mowy!
W mieście Szczurołapa
Postać dziwacznego człowieka, ubranego w kolorowy strój, który dzięki grze na fujarce uratował mieszkańców od plagi szczurów i myszy, jest wizytówką tego niezwykłego miasta. Człowiek zwany Szczurołapem oraz wydarzenia z 1284 roku, uchodzą za najbardziej znaną na całym świecie niemiecką legendę i co roku przyciągają do miasta nad Wezerą rzesze turystów. O jakim mieście mowa? Oczywiście o Hameln!
To niewielkie, zabytkowe miasteczko, klejnot dolnosaksońskiej epoki renesansu, stało się miejscem egzekucji, a tym samym ostatecznym celem ziemskiej egzystencji zbrodniarzy z Bergen-Belsen. Ciekawe, że Brytyjczycy wybrali właśnie to miasto, w którym kilka wieków wcześniej niejaki Szczurołap uprowadził z zemsty ponad setkę małych dzieci, uprzednio hipnotyzując je dźwiękiem piszczałki.
10 grudnia 1945 roku, wszyscy skazani zostali przetransportowani do więzienia w Hameln, usytuowanego nad rzeką Wezerą. Sam budynek został wzniesiony w 1827 roku i wybudowany w stylu zamkowym. Szybko zaadoptowano pomieszczenia i przekształcono je tak, by mogły pełnić funkcję cel śmierci. Do Hameln przyjechali także nieliczni członkowie rodzin skazanych, w tym siostra Irmy, Helene. Na dwa tygodnie przed świętami Bożego Narodzenia, przewidywania co do daty egzekucji skazanych "Bestii z Belsen", całkowicie zdominowały zachodnią Europę. Kiedy sztab Montgomery'ego ogłosił, że brytyjski Naczelny Kat, Albert Pierrepoint będzie wykonywał egzekucję na zbrodniarzach, reporterzy dosłownie okupowali jego posesję, a kiedy Pierrepoint był wieziony na lotnisko, dziennikarze, podążali za nim, dopóki egzekutor nie wsiadł do samolotu. Po przyjeździe do Hameln, kat zaczął przygotowywać się do trudnego i bardzo odpowiedzialnego zadania, jakie mu zlecono: egzekucji na jedenastu zbrodniarzach z procesu w Lüneburgu oraz dwóch innych nazistów z wyrokami śmierci wydanymi przez Komisję Narodów Zjednoczonych do Spraw Zbrodni Wojennych.
Ponieważ egzekucje były dokładnie czasowo rozplanowane, trzy kobiety: Volkenrath, Grese oraz Bormann, zostały umieszczone w osobnych celach na parterze i tam przez niecałe dwa dni czekały na wykonanie wyroków, jakie miały odbyć się przedpołudniem 12 grudnia 1945 roku. Skazani nadal nie wiedzieli, na który dzień przewidziano egzekucje. Natomiast Pierrepoint doskonale wiedział o planowanym terminie i przez cały czas od swojego przyjazdu, był odpowiedzialny za dopilnowanie właściwego przebiegu procedury związanej z opracowaniem specjalnej konstrukcji szubienicy oraz przygotowaniu skazanych do ważenia, co miało kluczowe znaczenie przy ustawieniu długości liny dla każdego z osobna. Strażnicy więzienni jak i żołnierze brytyjscy starali się wykonywać wszystkie polecenia kata, dzięki którym egzekucje mogły odbyć się w planowanym czasie i bez żadnych utrudnień.
"I rose early on the morning of December 12th and looked out the window at a cold, damp prospect. 'Brr! There must be a hanging today! I remembered the old Yorkshire children's saying that I had used on the morning when we had moved house into Lancashire thirty years ago. I found my way to the prison and knocked on the gate. A German prison officer, very roughly dressed, asked my business with impressive alacrity. I began to explain, but he could not understand English. I was rescued by a Regimental Sergeant Major in the Control Commission for Germany, as smart as paint in his freshly-pressed uniform. I took to RSM O'Neil at once. He spoke fluent German, and in a few minutes he was escorting me around the prison. 'I've never seen an execution,' he told me cheerfully, 'but I'm going to see one now, because I am to be your assistant.' I was rather startled at being given a novice, but as it turned out, I could not have hoped for a better man. Eventually he was to be my assistant at about two hundred executions of war criminals in Germany.
Inside Hameln Gaol on this day the Royal Engineers had just finished building the execution chamber, at the end of one of the wings. It lay on the right hand side of a long corridor adjoining the condemned cells, which were the smallest cells I had ever seen human beings confined in."
[Albert Pierrepoint "Executioner: Pierrepoint"; 1974]
Niestety, nie przewidziano jednej rzeczy. Grupa osób odpowiedzialna za wykopanie grobu, w którym mieli zostać pochowani zbrodniarze, nie mogła poradzić sobie ze zmarzniętą, grudniową ziemią oraz licznymi kamieniami, którymi wyłożony był dziedziniec więzienia. W rezultacie, egzekucję przesunięto o jeden dzień, na 13 grudnia 1945 roku.
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
Kącik Irmy #4 - Powieszenie: dużo zależy od kata
Egzekucja polegająca na wykonaniu wyroku "śmierci przez powieszenie" wcale nie ograniczała się do założenia skazańcowi pętli na szyję i pchnięcia wajchy zapadni. To bardzo skomplikowana procedura, którą poprzedzały liczne próby na obciążnikach i dokładne zebranie wymiarów, w tym wzrostu oraz wagi skazańca. Tylko profesjonalni kaci potrafili wykonać egzekucję szybko i prawie bezboleśnie dla ofiary:
Samobójstwa i staromodne egzekucje z "krótkim spadaniem" powodują śmierć poprzez uduszenie - lina zaciska się na krtani i tętnicach prowadzących do mózgu. To może pozbawić ofiarę przytomności w 10 sekund, ale czas wydłuża się, jeśli pętla jest w niewłaściwym miejscu. Gdy w 1868 roku zakazano publicznych egzekucji w Wielkiej Brytanii, kaci zaczęli szukać mniej widowiskowej metody. W końcu wybrali wariant "długiego spadania", używając długiego sznura, tak by ofiara nabrała większej prędkości, która łamałaby jej kark. Trzeba było jednak brać pod uwagę ciężar skazańca, ponieważ zbyt duża siła mogła całkowicie oderwać głowę - a to dla doświadczonego kata była zawodowa porażka. Mimo to, klasyczne "złamanie wisielcze" - między drugim a trzecim kręgiem szyjnym było przyczyną śmierci w mniej więcej połowie przypadków. Nawet jeśli uduszenie odgrywało jakąś rolę, to uraz w wyniku spadania szybko pozbawiał ofiary przytomności.
[Anna Gosline "NewScientist", Focus nr 150, marzec 2008]
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
Cela z widokiem na Raj
W przededniu egzekucji, Albert Pierrepoint, dla własnego spokoju oraz po to, by mieć stuprocentową pewność, że wszystko pójdzie zgodnie z planem, przetestował nowo wybudowaną podwójną szubienicę. Pozostała jeszcze jedna, bardzo ważna sprawa do załatwienia. Trzeba było zważyć i zmierzyć każdego skazańca z osobna. 12 grudnia popołudniu, więźniowie byli kolejno wyprowadzani ze swoich cel i pod eskortą brytyjskich oraz niemieckich strażników, prowadzeni do pomieszczenia, w którym dokonywano pomiarów. Pierrepoint skrupulatnie notował wszystkie dane, potrzebne do późniejszego dopasowania odpowiedniej długości lin. Było to też pierwsze spotkanie kata ze wszystkimi skazanymi. Pierrepoint wiedział, kim były stojące przed nim osoby, za co zostały skazane, znał też opinię na ich temat, jaka pojawiała się w gazetach. Sam również był ciekawy owych "bestii z Belsen", a tamtego dnia mógł przyjrzeć się im bardzo dokładnie. Naczelny Kat był zaskoczony tym, co zobaczył, bo zamiast ordynarnych, nieczułych zbrodniarzy, jak przedstawiała ich opinia publiczna, ujrzał godny pożałowania tłum przerażonych ludzi, którzy nie wiedzieli czy nadeszła chwila egzekucji czy może są wywoływani w innym celu.
Najpierw zważono dziesięciu mężczyzn, a następnie trzy kobiety. W swojej autobiografii Albert Pierrepoint tak oto relacjonuje swoje pierwsze wrażenie ze spotkania z Irmą Grese:
"She walked out of her cell and came towards us laughing. She seemed as bonny a girl as one could ever wish to meet. She answered O'Neil's questions, but when he asked her age she paused and smiled. I found that we were both smiling with her, as if we realised the conventional embarrassment of a woman revealing her age. Eventually she said 'twenty-one,' which we knew to be correct. O'Neil asked her to step on to the scales. 'Schnell!' she said - "Quick, get it over."
Elisabeth Volkenrathh was called. She, too, had made the selections for the gas-chambers. Apart from that, her general behaviour to the prisoners had made her, survivors said. the 'worst-hated woman in the camp'. I reflected that if she could top Irma Grese she must have been formidable. She was a good-looking woman. She did not flash the smile that Irma Grese had given, but she seemed steady, although nervous. She was followed by Juana Bormann, 'the woman with the dogs', who had habitually set her wolfhounds on prisoners to tear them to pieces She limped down the corridor looking old and haggard. She was forty-two years old, only a little over five feet high, and she had the weight of a child, a hundred and one pounds. She was trembling as we put her on the scale. In German she said "I have my feelings."
[Albert Pierrepoint "Executioner: Pierrepoint"; 1974]
Ludzie potrafią być naprawdę wredni, gdyż zdarza się, że co jakiś czas pojawiają się rewizjonistyczne kłamstwa, na przykład takie, jakoby Albert Pierrepoint zakochał się w młodej skazańczyni. To brednie wyssane z palca i naprawdę nie wiem, komu mogłoby zależeć na rozgłaszaniu takich bzdur. Pierrepoint nie znał języka niemieckiego, z Irmą "spotkał" się tylko dwa razy, podczas ważenia i oczywiście na szafocie, w dniu egzekucji. W autobiografii, kat napisał, że skazana powiedziała, że ma dwadzieścia jeden lat. Rzecz jasna, Irma miała już wtedy dwadzieścia dwa lata, urodziny obchodziła 7 października w więzieniu w Lüneburgu. I raczej nikt jej z tej okazji stu lat nie życzył.
To była wyłącznie osobista decyzja Pierrepointa, by jako pierwsze na egzekucje poszły kobiety i były wieszane pojedynczo, a następnie mężczyźni, wieszani w parach. 12 grudnia wieczorem, skazani zostali przeniesieni do cel znajdujących się obok pomieszczenia, w którym wykonywana będzie egzekucja. Wszyscy zjedli obfitą kolację: kiełbaski z chlebem oraz wypili kawę. Najwidoczniej poprawiło to humor Irmy Grese, gdyż odzyskała na powrót swój poprzedni wizerunek twardej esesmanki. Trzy skazane kobiety zamknięto w osobnych celach, ale żadna z nich nie zmrużyła ani na chwilę oka, zresztą, kto mógłby spać wiedząc, że to jego ostatnie godziny życia? Wszystkie trzy zbrodniarki prawie non stop śpiewały nazistowskie pieśni folklorystyczne oraz hymny ku chwale Trzeciej Rzeszy, za którą to właśnie umierały. Czy jest w tym coś dziwnego? Chyba nie... Każdy inaczej reagował w obliczu własnej śmierci. Za to strażnicy więzienni musieli doświadczyć niezwykłego uczucia, kiedy głosy skazanych rozchodziły się po mrocznym korytarzu, czegoś takiego z pewnością szybko się nie zapomina. I tak oto, pięćdziesięciodwuletnia Juana śpiewała, wtórując swoim dwóm młodym towarzyszkom. Doprawdy, był to niecodzienny koncert życzeń...
"With the bundled records under my arm I went back to my room and spent the next two hours working out the length of drop that would be required for each of the condemned persons. It was not a simple task, for I had to allow for the adjustment of the drop after each execution and this controlled to some extent the order in which I took the prisoners. I was very anxious not to confuse any of the drops. It would have been easy, in this unprecedented multiple execution, to have called for the condemned in the wrong order. But, however it complicated the operation, I had come to the decision that I must take the women first. The condemned cells were so close to the scaffold that the prisoners could not but hear the repeated sounds of the drop. I did not wish to subject the woman for too long to this. I determined to carry out the execution of the women, singly, at the start, and follow with double executions for the men.
I still had to go back to the execution chamber to make the final tests, Back past the corridor with the staring eyes. We went through a full rehearsal, and I knew that inevitably the condemned must know what was going on.
It was a heavy day. As we want back to the mess RSM O'Neil said 'Albert, I have read about executions, but I never thought there was so much work to do.' 'Yes.' I agreed, it is not as easy as you read."
[Albert Pierrepoint "Executioner: Pierrepoint"; 1974]
"...opuszczam ten podły świat..."
W więzieniu Hameln, Irma napisała swój ostatni, pożegnalny list, który skierowany był do rodzeństwa, zwłaszcza do obu sióstr, starszej Lieschen i młodszej Helene. Irma wyraźnie napisała, że pragnie pozostać do końca wierna ideałom Trzeciej Rzeszy i umiera za "faterland". W tym samym liście, datowanym na 11 grudnia 1945 roku, Irma napisała, że w drodze do samochodu, którym skazani mieli zostać przewiezieni na egzekucję, będzie trzymać prawą dłoń na lewej piersi, co miałoby oznaczać nie "Hier", tylko "Heil", rzecz jasna wykonać nazistowskiego pozdrowienia z wyciągniętą ręką już nie mogła.
Wszyscy skazani oddali strażnikom więziennym swoje osobiste rzeczy, w tym ubrania i pieniądze. Pełna lista rzeczy, jakie posiadała Irma i które to rzeczy były całym jej dobytkiem jest znana - zamieszczono ją w książce "Piękna Bestia". Rzeczy po zmarłej przekazano siostrom.
"I was awakened by a batman at six o'clock next morning. Friday the 13th of December 1945. I made my way to the prison and met O'Neil and another officer. The mandatory witnesses began to arrive, and finally the British officer in charge of the execution came in. He was Brigadier Paton-Walsh, whom I had known in pre-war days as Deputy Governor of Wandsworth. With him was Miss Wilson, Deputy Governor of Manchester, who had to attend because women were to be hanged. At a few minutes to the hour the Brigadier asked, 'Are you ready, Pierrepoint?' I answered 'Yes sir. 'Gentlemen, follow me,' he said, and the procession started."
[Albert Pierrepoint "Executioner: Pierrepoint"; 1974]
13 grudnia 1945 roku, około godziny dziewiątej rano, przed celą, w której przetrzymywana była Irma Grese stanęło kilku mężczyzn. Był wśród nich kat Albert Pierrepoint, oficer O'Neil z RSM (Regimental Sergeant Major), pełniący funkcję tłumacza oraz oficer Edmund Paton-Walsh, który nadzorował przebieg egzekucji wszystkich trzech kobiet. Towarzyszyło im kilku strażników więziennych, brytyjskich i niemieckich, którzy eskortowali skazańców i pilnowali ogólnego porządku.
Tutaj pojawiają się różne przypuszczalne wersje zdarzeń. Pierwsza wersja zakłada, że Irma Grese była dosłownie ciągnięta na miejsce egzekucji, a kiedy zobaczyła szubienicę, zaczęła błagać o przebaczenie i stawiać coraz większy opór do tego stopnia, że któryś ze strażników został zmuszony uderzyć skazaną w twarz. Wydaje mi się to mało prawdopodobne. Z kolei inna wersja pokazuje Irmę jako bardzo odważną osobę, która nawet w momencie śmierci potrafiła... uśmiechać się do eskortujących ją strażników oraz do samego kata, stojąc już na szafocie. Która wersja jest właściwa? Pewnie prawda leży gdzieś pośrodku.
Jest też dość znaczna rozbieżność, co do kolejności, w jakiej były wieszane trzy kobiety. Były wieszane pojedynczo, to pewne. Pytanie tylko która z nich była tą pierwszą, bo odpowiedź nie jest już taka oczywista. Albert Pierrepoint w autobiografii napisał, że jako pierwszą powiesił Irmę Grese, następnie Elizabeth Volkenrath i na końcu Juanę Bormann. Czy kat mógłby się pomylić, źle zapamiętać kolejność wieszanych? A właściwie to dlaczego w takiej, a nie innej kolejności? Irma była z całej trójki najmłodsza, przypuszczano, że będzie najbardziej przestraszona. Jeśli więc ona pierwsza została zaprowadzona na szafot, znaczy to, że kierowano się wiekiem skazanych. To dość nietypowy wybór, gdyż zazwyczaj wyczytywano osoby w kolejności alfabetycznej, według nazwisk. Wtedy Irma Grese zostałaby powieszona jako druga, a Juana jako pierwsza. W książce o "Pięknej Bestii" autor podaje jeszcze inną możliwość, sugerując się artykułem prasowym "New York Times'a" z 15 grudnia 1945 roku "Kramer and 10 others hanged", w którym podano, że jako pierwszą powieszono Elizabeth Volkenrath o godzinie 9:34, potem Irmę Grese, a jako ostatnią Juanę Bormann.
Nie potrafię powiedzieć, jaka była ta prawdziwa kolejność, najczęściej podaje się informacje, że to Irma Grese była powieszona jako pierwsza, zgodnie z tym, co napisał w swojej autobiograficznej książce Albert Pierrepoint:
"We climbed the stairs to the cells where the condemned were waiting. A German officer at the door leading to the corridor flung open the door and we filed past the row of faces and into the execution chamber. The officers stood at attention. Brigadier Paton-Walsh stood with his wrist-watch raised. He gave me the signal, and a sigh of released breath was audible in the chamber, I walked into the corridor. 'Irma Grese,' I called.
The German guards quickly closed all grills on twelve of the inspection holes and opened one door. Irma Grese stepped out. The cell was far too small for me to go inside, and I had to pinion her in the corridor. 'Follow me,' I said in English, and O'Neil repeated the order in German. She walked into the execution chamber, gazed for a moment at the officials standing round it, then walked on to the centre of the trap, where I had made a chalk mark. She stood on this mark very firmly, and as I placed the white cap over her hand she said in her languid voice 'Schnell'. The drop crashed down, and the doctor followed me into the pit and pronounced her dead. After twenty minutes the body was taken down and placed in a coffin ready for burial.
Within another ten minutes I had prepared the rope for Elisabeth Volkenrath, and I went into the corridor and called her name. Half an hour later I had hanged Juana Bormann. We paused for a cup of tea, and I set about adjusting the scaffold for the double executions. I called 'Josef Kramer, Fritz Klein.' Kramer came out of his cell first. Although he had lost two stones in weight since he was captured, he was still a powerful man, and I was thankful when I had strapped his thick wrists safely behind him. I marched him to the trap and put the white cap over his face. I came back to the corridor to pinion Klein, then brought him into the execution chamber. On the trap, Klein hardly measured up to Kramer's shoulder. I adjusted the ropes and flew to the lever. This first double execution took only twenty-five seconds. But there were inevitable delays between the operations. The bodies of the two men were taken off the rope, placed in coffins and taken away at once for burial in the ground outside the condemned cells. The morning progressed slowly, but the business was over by one o'clock. However, the winter dark was already on us when RSM O'Neil came to me before the last double burial and said: 'There has been a mistake — we are a coffin short for one of the men.' We wrapped the body in hessian and put it in the grave. He was the thirteenth person to be hanged on Friday the thirteenth before thirteen official witnesses, and there was no coffin for him. But at Belsen they had been buried by bull-dozers, and without hessian."
[Albert Pierrepoint "Executioner: Pierrepoint"; 1974]
Jak słusznie zauważył Pierrepoint, przy egzekucji zbrodniarzy, byli obecni także wybrani świadkowie, pojawiła się nawet taka propozycja, by wśród tych osób, znaleźli się ocaleni więźniowie Auschwitz oraz Belsen. Jednak w obawie przed emocjami związanymi z samą egzekucją, zaniechano tej propozycji i na trzynastu świadków wybrano osoby spośród załogi więziennej i pozostałych brytyjskich oficerów.
Istnieją jeszcze pewne szczegóły dotyczące śmierci Irmy, na przykład takie, że skazana wchodząc na szubienicę, pokonała siedem stopni najszybciej jak mogła, co pewnie było dość trudne, zważywszy, że miała skrępowane z tyłu ręce. Kiedy stała na szubienicy, kapelan wojskowy podał jej krzyż, który ucałowała i następnie zamknęła oczy. A co do kata, w książce "The Naked Puppets: Auschwitz" autor Christian Bernadac napisał, że kiedy Pierrepoint zakładał Irmie biały kaptur na głowę, szepnął do skazanej: "Wybacz mi".
Wiele lat po wojnie, kiedy Pierrepoint zrezygnował z zawodu kata, przedstawił w książce swój osobisty stosunek do kary śmierci: "Wszyscy ci ludzie, którzy stali przede mną w swych ostatnich chwilach, utwierdzają mnie w przekonaniu, że wykonując swoją pracę nie zapobiegłem ani jednemu morderstwu. A skoro śmierć nie jest w stanie nikogo powstrzymać, to nie należy jej stosować... Moim zdaniem kara śmierci nie służy niczemu, poza zemstą".
Ach, byłabym zapomniała dodać: 13 grudnia 1945 roku, to był czwartek...
Przeszłość nie chce odejść
Irma Grese była jedną z trzynastu nazistowskich zbrodniarzy, którzy zostali jako pierwsi osądzeni oraz skazani na śmierć przez powieszenie. Była też najmłodszą skazaną kobietą powieszoną przez brytyjski wymiar sprawiedliwości. Po procesie załogi Bergen-Belsen, świat domagał się dalszych wyroków dla ludobójców. Wkrótce powiększył się las szubienic, kolejni zbrodniarze byli sądzeni i skazywani. Najbardziej spektakularną egzekucję wykonano na terenie Polski w 1946 roku. Była to publiczna egzekucja zbrodniarzy ze Stutthofu, która przerodziła się w prawdziwy happening. Wśród powieszonych, było pięć nadzorczyń SS, średnia wieku tych kobiet wynosiła dwadzieścia pięć lat. Po egzekucji, ludzie dosłownie bili się o kawałki lin, na których powieszono zbrodniarzy.
Skazani za ludobójstwo w Belsen mieli więcej szczęścia, o ile w ogóle można tu mówić o jakimkolwiek szczęściu. Cały proces oraz egzekucje miały być przeprowadzone we wzorowy sposób, świat mógł zobaczyć, jak powinno się postępować z nazistowskimi bestiami.
Ciała skazanych wisiały na linie dwadzieścia minut, dopiero po tym czasie lekarz mógł stwierdzić zgon. W pierwszych założeniach, skazani mieli wisieć godzinę, tak, jak stanowiło brytyjskie prawo, jednak z powodu dużej ilości egzekucji, czas ten znacznie skrócono.
13 grudnia w późnych godzinach popołudniowych, ciała trzynastu zmarłych pochowano na więziennym dziedzińcu, zapewne ceremonia pochówku odbyła się w asyście księdza, jednak nie robiono z tego jakiegoś wielkiego wydarzenia. Albert Pierrepoint wyjechał z Hameln, ale jeszcze wielokrotnie powracał do Niemiec, by wykonywać inne egzekucje na nazistowskich zbrodniarzach wojennych, łącznie był odpowiedzialny jako kat za powieszenie około dwustu zbrodniarzy między 13 grudnia 1945 a 15 maja 1949 roku.
Nie było dane doczesnym szczątkom zbrodniarzy z Belsen zasłużyć na wieczny spoczynek. Dziewięć lat po egzekucji i pogrzebie, w ziemię stanowiąca grób "Pięknej Bestii" wbito łopaty. W 1954 roku dokonano ekshumacji i przeniesienia szczątków na miejscowy cmentarz "Am Wehl" [Zuchthausopfer, kwatera CIII] i złożenia ich w miejscu porośniętym przez bukowe i sosnowe drzewa. Oczywiście w żaden sposób nie oznaczono tego miejsca jako mogiły nazistowskich zbrodniarzy, mieszkańcy Hameln woleli zapomnieć o tragicznych wydarzeniach sprzed paru lat, niż ponownie ściągnąć na miasto wzrok opinii publicznej. Dzisiaj, miejsce pochówku Irmy Grese, choć tak starannie zatuszowane przez dziką trawę i sosnowy las, jest wciąż chętnie odwiedzane przez neonazistowskie grupy i czczone jako sanktuarium "Królowej SS".
________________________________________
Tekst opublikowano w 2007 roku.
Autor: Joanna Czopowicz
ssaufseherin
Wysłany: Pią: 05 Gru 2014
Temat postu: Schnell! cz.3
Czerwona inwazja
Druga połowa 1944 roku uświadomiła Niemcom, że ich panowanie w Europie dobiegło końca. Wśród więźniów obozu zagłady Auschwitz-Birkenau zapanowała cicha radość na wieść o zbliżającej się ofensywie Armii Czerwonej. Już w listopadzie zarządzono rozbiórkę największych komór gazowych i krematoriów mieszczących się tuż przy samej rampie. Naziści rozpoczęli masowe niszczenie wszelkich dokumentów świadczących o całym procesie Zagłady, materiały dowodowe oraz dokumentacje archiwalne, a także akta personalne więźniów były wysyłane w głąb Rzeszy razem ze zrabowanymi podczas selekcji kosztownościami, zmagazynowanymi w obozowej "Kanadzie". Nowy Rok 44/45 potwierdził największe obawy nazistowskich zbrodniarzy, powoli oddalała się wizja niezwyciężonej "Tysiącletniej Rzeszy". Wkrótce świat miał dowiedzieć się o największej zbrodni ludobójstwa i czterech milionach [oficjalnie przyjmuje się, że liczba ofiar całego kompleksu obozu zagłady Auschwitz-Birkenau w latach 1940-1945 szacuje się od 1,1 do 1,5 mln ludzi] niewinnych ofiar zgładzonych w komorach gazowych obozu Auschwitz-Birkenau.
W styczniu 1945 roku, Irma Grese została odmeldowana do obozu macierzystego Auschwitz I i tam przez niecałe trzy tygodnie nadzorowała męskie komanda. Wówczas trwała intensywna ewakuacja całego obozu, codziennie formowano nowe transporty więźniów i wysyłano je na zachód, do innych lagrów. 17 stycznia w Auschwitz odbył się generalny apel, na którym stawiło się ponad sześćdziesiąt tysięcy więźniów, po nim rozpoczęto tzw. Marsze Śmierci. Sroga zima i nieludzkie tempo marszu sprawiły, że więźniowie masowo umierali, a ci najsłabsi dobijani byli strzałem w tył głowy. Kto nie nadążał lub choć na chwilę przystanął był zabijany. Więźniowie nie mieli ani odpowiednich ubrań, jedynie pasiaki i koce, ani żywności. Kto uprzednio "zorganizował" coś dla siebie do jedzenia, mógł mieć nadzieję, że przeżyje.
Władze obozu czyli najwyżsi rangą oficerowie SS również intensywnie myśleli o ewakuacji nie tyle własnej, co swoich żołnierzy. W drugiej połowie stycznia rozpoczęto wysyłać członków załogi wartowniczej, którzy do tej pory pracowali na terenie obozu i nie brali udziału w konwojowaniu więźniów podczas "marszów śmierci". Irma Grese wraz z innymi nadzorczyniami, została ewakuowana dnia 19 stycznia 1945 roku, z transportem więźniarek do Ravensbrück.
W Ravensbrück Irma spędziła kolejne dwa miesiące. W ciągu tego czasu, do obozu napływały niekończące się transporty z ewakuowanych kacetów ze Wschodu. FKL Ravensbrück był przepełniony, zaczęło brakować miejsca dla więźniów. W ostatnim roku istnienia obozu przywieziono do niego około siedemdziesiąt tysięcy kobiet i mężczyzn. Z samego Oświęcimia pod koniec 1944 roku, do Ravensbrück przywieziono dziesięć tysięcy więźniów. Obóz nie przestał funkcjonować, proporcjonalnie wzrosła liczba wartowników. Nadal też prowadzone były przez niemieckich lekarzy SS pseudomedyczne eksperymenty medyczne na ludzkich "królikach", głównie sterylizacje "metodą Clauberga" oraz naświetlania rentgenowskie.
W miarę jak front radziecki zbliżał się do stolicy Trzeciej Rzeszy, Berlina, społeczeństwo niemieckie ogarniała coraz większa panika. Wtedy także zaczął się prawdziwy germański Exodus. Nie tylko więźniowie lagrów pędzeni byli w "marszach śmierci", byle dalej od "czerwonych barbarzyńców". Zwłaszcza zwykli ludzie, a dokładniej całe rodziny, mieszkańcy mniejszych miejscowości i wsi, opuszczali swoje domostwa i gospodarstwa w obawie przed utratą życia. Ich strach nie był bezpodstawny. To prowadzona przez lata polityka i nazistowska propaganda Josepha Goebbelsa kazała Niemcom bać się żądnych krwi podludzi ze Wschodu.
Na przełomie 1944 i 1945 roku w Prusach Wschodnich dochodzi do pierwszych gwałtów na niemieckich kobietach. Na terenach niezabudowanych, wiejskich, kobietom grozi większe niebezpieczeństwo niż w miastach. Nie mogąc ukryć się czy uciec, Niemki wykorzystywane były seksualnie nieraz przez kilku żołnierzy po kolei. Na gwałty narażone były także kobiety służące jako SS-Helferinnen, a także żeński personel sanitarny. Nie przysługiwał im status kombatanta, nie obejmowały ich klauzury ochrony jeńców wojennych, kobiety czynnie służące w Wehrmachcie były całkiem bezbronne, a po schwytaniu uznawano je za partyzantów i nierzadko rozstrzeliwano.
Irmie Grese oszczędzony był los, jaki spotkał większość kobiet mieszkających na wschodnich terenach Rzeszy, nie walczyła w obronie Berlina na wiosnę 1945 roku, a przecież to właśnie tam ujawniły się prawdziwe akty heroizmu młodych niemieckich dziewcząt, które ginęły z bronią w ręku. Irma umknęła śmierci, ale za to wpadła z deszczu po rynnę, bo niby jak inaczej nazwać miejsce, do którego w marcu 1945 roku trafiła razem z transportem więźniarek Ravensbrück, jak nie prawdziwym piekłem na ziemi?
Bergen-Belsen czyli gorzej być nie może
Bergen-Belsen, brama główna
O Bergen-Belsen, straszliwy obozie,
Nie ma już miary w twej ponurej grozie...
Czy jest nadzieja?... Czy w potwornej matni
Tu się dopełni losów akt ostatni?...
[Elżbieta Popowska "Czy jest nadzieja?", fragment]
Jak wcześniej napomknęłam, Irma uprosiła Josefa Kramera, żeby pozwolił jej zostać w obozie Bergen-Belsen. Miała swój prywatny powód ku temu, a powodem tym był... Franz Hatzinger. Kramer, który w pierwszych dniach grudnia 1944 roku objął funkcję komendanta obozu Bergen-Belsen, z początku nie chciał się zgodzić, dlaczego to nie wiadomo, można snuć jedynie jakieś wątpliwe domysły, ale jak pokazała historia, Irma w końcu dopięła swego i w obozie tymże pozostała, a co najważniejsze, otrzymała tam dość poważną funkcję jaką było stanowisko SS-Arbeitsdienstführerin, przez jakiś czas pełniła także służbę jako SS-Rapportführerin.
Ledwo Irma przyjechała w nowe miejsce razem z dużym transportem więźniarek Ravensbrück, nad wszystkimi esesmanami pracującymi w obozie, ponownie zawisła groźba i strach przed ofensywą, zarówno radziecką ze Wschodu, jak i brytyjską z Zachodu. Wyzwolenie Bergen-Belsen było już tylko kwestią najbliższych dni.
"W ciągu trzech miesięcy, od 1 grudnia 1944 roku, przybyło do Bergen-Belsen około 40-50 tysięcy więźniów ewakuowanych z innych obozów koncentracyjnych. Mimo napływu coraz to nowych transportów, stan liczebny całego obozu od lutego 1945 roku nie uległ większym zmianom. Przyczyną tego była niezwykle wysoka śmiertelność. Około 1000 więźniów dziennie. Dziesiątki tysięcy osób konało w Bergen-Belsen tygodniami w męczarniach i bólach wskutek chorób zakaźnych i głodu. Więźniowie cierpieli jeszcze dodatkowo męki pragnienia-brak wody. Niektórzy pili brudną wodę z basenów przeciwpożarowych, w których pływały trupy.
Baraki, w których przebywali więźniowie, były tak przepełnione, że niemożliwością było położenie się na podłodze. W pomieszczeniach przewidzianych dla około 100 osób, znajdowało się 600-1000 ludzi. W barakach tych żywi, umierający i umarli leżeli, względnie siedzieli obok siebie. Wielu z nich jak również i leżący na podłodze cierpieli na biegunkę, a wyjście z baraku w nocy było karane śmiercią. W barakach panował więc zaduch i brud nie do opisania. Głodowe porcje żywnościowe w ostatnich trzech miesiącach przed wyzwoleniem uległy dalszemu zmniejszeniu. Na kilka dni przed wyzwoleniem obozu większość więźniów nie otrzymała żadnego wyżywienia. Nic więc dziwnego, że wygłodniali więźniowie dopuszczali się kanibalizmu. Znajdowano na terenie obozu trupy więźniów w wyciętymi udami, wątrobami, odciętymi uszami.
Ale i w najtrudniejszym okresie w ostatnich miesiącach przed wyzwoleniem nie brakowało więźniów , a zwłaszcza więźniarek, pracujących w różnych komandach, które dzieliły się z towarzyszkami niedoli zdobytymi z narażeniem życia okruchami żywności czy ciepłą odzieżą. Nie brak było osób, które z całkowitym oddaniem, nie zważając na swój stan zdrowia, pielęgnowały słabszych od siebie i bardziej od siebie chorych. Wielu z tych, którzy przetrwali zawdzięcza to tym właśnie ludziom."
[Janusz Tajchert,
http://tajchert.w.interia.pl/josefkramer.htm]
W pierwszych dniach kwietnia 1945 roku, II Armia brytyjska pod dowództwem marszałka Montgomery'ego zbliżyła się do poligonu Wehrmahtu, który utworzony został w sąsiedztwie obozu Bergen-Belsen. Oficerowie dowodzący poligonem, w obawie o możliwość rozprzestrzenienia się chorób zakaźnych przez uciekających więźniów, podali propozycję, by obóz został zajęty przez wojska brytyjskie bez walk. Ustalono, że obszar wokół samego obozu będzie wolny od wszelkich działań zbrojnych. Załoga SS, pełniąca służbę w obozie, miała go opuścić i przekazać jego funkcjonowanie żołnierzom Wehrmahtu. Większa część wartowników zdołała opuścić teren obozu i uciec. W samym Bergen-Belsen pozostał komendant Josef Kramer, około pięćdziesięciu esesmanów i trzydzieści nadzorczyń.
Białe opaski
Dla tysięcy więźniów obozu Bergen-Belsen wyzwolenie przyszło za późno. 15 kwietnia 1945 roku o godzinie trzeciej po południu, na teren lagru wjechały pierwsze samochody i brytyjskie czołgi. Z początku zdezorientowani więźniowie nie wiedzieli co się stało, zrozumieli dopiero wtedy, gdy załoga SS na dobre opuściła swoje stanowiska pracy, pozostawiając ich samym sobie. W niektórych częściach obozu trwały jeszcze apele, niektóre komanda wykonywały swoją codzienną pracę. Na widok żywych szkieletów i tysięcy trupów leżących bezwładnie na ziemi, wielu Brytyjczyków zareagowało szokiem, ludzie nierzadko płakali, inni w milczeniu obserwowali ogrom zbrodni.
Oczywiście aresztowano wszystkich, pozostałych na terenie obozu esesmanów i nadzorczynie SS. Załoga obozu wyszła ze swoich bloków w białych opaskach na rękawach. Komendant Josef Kramer rzeczowo odpowiadał na stawiane mu pytania. Zdawał się być bardzo opanowanym i spokojnym, jak na kogoś, kto od samego początku zyskał przydomek "Bestii z Belsen". Razem z żołnierzami brytyjskimi i kanadyjskimi, w wyzwoleniu obozu Bergen-Belsen brali udział dziennikarze i korespondenci wojenni, tacy jak Alan Moore, australijczyk z pochodzenia, żołnierz Królewskich Australijskich Sił Powietrznych (RAAF), rysownik i fotograf. Po wkroczeniu na teren obozu, Alan naszkicował wiele rysunków oraz utrwalił na zdjęciach makabryczne sceny grzebania tysięcy zwłok zmarłych więźniów.
Z kolei Georg Rodger, operator filmowy "Film and Photographic Unit", nakręcił wstrząsający materiał, kronikę filmową, której fragmenty pokazano na późniejszym procesie w Luneburgu. Georg był pierwszym fotoreporterem, który wszedł z żołnierzami do obozu. Na filmie uwiecznił obrazy stosów nagich ciał, spychanych do wspólnej mogiły, podobno, obrazy te prześladowały go do końca życia.
Czy nie zastanawialiście się nigdy, czemu na żadnym ze zdjęć przedstawiających aresztowane nadzorczynie SS, nie ma Irmy Grese? Młoda esesmanka, która stała się niejako ulubienicą fotoreporterów, z pewnością byłaby w centrum uwagi niejednego dziennikarza, który miał okazję być w Belsen w pierwszych dniach po wyzwoleniu. Jej wiek, uroda i nienaganny ubiór zostałyby od razu przez kogoś zauważone. Odpowiedź na to pytanie może być całkiem zaskakująca, bowiem Irmy Grese nie było wtedy w Bergen-Belsen...
W gruzach wymarzony świat
Jeśli Irmy Grese nie było w Bergen-Belsen 15 kwietnia 1945 roku, to w takim razie gdzie wtedy była? Uciekła? Nic z tych rzeczy! W połowie kwietnia, Irma znajdowała się wiele kilometrów od obozu Belsen, nie wiedząc, że w tym samym czasie jej koledzy i koleżanki z SS zakończyli definitywnie swoją służbę jako żołnierze III Rzeszy. Oni tak, ale nie Irma! Co więc robiła młoda nadzorczyni? Otóż pilnowała marszu ewakuacyjnego około stu pięćdziesięciu więźniarek Ravensbrück, które eskortowane były na Zachód, byle dalej od nacierającej ofensywy Armii Czerwonej. Zaskoczeni?
Czemu Irma zdecydowała się opuścić Bergen-Belsen? Może po prostu otrzymała takie polecenie od komendanta Kramera, a może w obliczu klęski wojsk niemieckich chciała jeszcze raz zobaczyć się z dawno niewidzianą rodziną? Przecież każdy w trudnych chwilach chce mieć przy sobie kogoś bliskiego? Owszem, pewnie myślała o odwiedzinach rodzinnego domu, ale szczerze wątpię w to, żeby Irma chciała, by jej najbliżsi zobaczyli ją w "akcji".
Jeśli dobrze zrozumiałam, co autor książki o "Pięknej Bestii" miał na myśli, to właśnie podczas tego marszu śmierci z Ravensbrück, Irma Grese spotkała swoją rodzinę, która także uciekała przed ofensywą radziecką. Można sobie jedynie wyobrazić, co czuł Alfred Grese, przybrana matka i całe liczne rodzeństwo, widząc Irmę w mundurze SS, ponaglającą pejczem tłum wynędzniałych kobiet. Scena jak z prawdziwego rodzinnego dramatu. Podobno ojciec spróbował jeszcze raz przemówić do rozsądku swojej córce. Poprosił ją, żeby zrezygnowała ze służby, zrzuciła mundur SS i dołączyła do rodziny. To była jedyna możliwość dla Irmy, jaka pozwoliłaby jej (kto wie?) uniknąć aresztowania. Ale czy przedłużyłoby to życie esesmanki o tydzień, miesiąc, rok? Gdyby jakimś okrutnym zrządzeniem losu, Irma Grese dostałaby się do niewoli radzieckiej, a znając mentalność owych "barbarzyńców ze Wschodu", nie wiadomo, czy z miejsca nie zostałaby zgwałcona, następnie rozstrzelana i na końcu wrzucona do którejś ze zbiorowych, bezimiennych mogił? Przyznacie sami, nieciekawa wizja zakończenia kariery...
Będąc lojalną wobec narodu, Irma nie mogła przystać na propozycję ojca. Nawet wtedy, gdy klęska Niemiec była już tak oczywista, jak nigdy przedtem, kiedy w Berlinie toczono najcięższe walki, nie tyle o samo miasto, co o honorową śmierć, kiedy potęga Trzeciej Rzeszy obracała się w pył; Irma odrzuciła pomoc od ludzi, którzy byli jedynymi osobami, jakie ją naprawdę kochały: od własnej rodziny. Nigdy też nie pożegnała się z ojcem.
17 kwietnia Irma wróciła do Bergen-Belsen. Przy bramie głównej, prowadzącej do obozu, została poddana kontroli przez brytyjskiego żołnierza. Wkrótce jedna z ocalałych, Żydówka Gitla Dunkelmann doniosła któremuś z oficerów, że widziała Irmę Grese na terenie obozu, w taki oto sposób, esesmanka została rozpoznana i aresztowana.
"Tauba Biber (liberated at Belsen): — "The barrack I was in was near the gate. One day I looked out and I could see the Lagerkommandant [Camp Commandant, Josef Kramer], with a white armband, and Irma Grese with their arms up in the air and there was a tank with soldiers, but there were no Germans. We gathered that something was happening. So I came back into the barrack and told my sister, "We are free." But she was so ill she couldn't understand what was going on. She passed away eight days after the liberation."
Wtedy też rozegrał się inny dramat Irmy Grese, pomijając to, że została uznana za zbrodniarkę wojenną i aresztowana. Dlaczego tak bardzo zależało Irmie, by wrócić do Belsen? Chyba musiała zdawać sobie choć trochę sprawę z tego, że obóz mógł być już wyzwolony. Jeśli nie wiadomo, o co chodzi, chodzi o... miłość. Pamiętacie Franza Hatzingera? No właśnie, to z jego powodu Irma odrzuciła możliwość ucieczki, po prostu chciała być ze swoim "chłopakiem", dzieląc z nim los zbrodniarzy wojennych. Czego się nie robi w imię miłości, nawet jeśli oznaczałoby to poświęcenie własnego życia. Irma bez zastanowienia zrobiła to, co na jej miejscu zrobiłaby każda zakochana dziewczyna.
Miłość tych dwojga nie przetrwała trudnych wydarzeń kwietnia 1945 roku. Franz Hatzinger, jak wielu żołnierzy SS i tysiące wyzwolonych więźniów, zachorował na tyfus. Przez długie tygodnie nie udawało się opanować zarazy, palono zakażone baraki i odzież, dezynfekowano cały teren lagru oraz samych ludzi, mimo to, choroba zebrała obfite żniwo. Do końca kwietnia w obozie zmarło dziewięć tysięcy ludzi, a do końca czerwca kolejne cztery tysiące. Organizm esesmana nie mógł zwalczyć morderczej choroby, Franz Hatzinger zmarł 23 kwietnia 1945 roku.
Brytyjczycy natychmiast przystąpili do opanowania rozprzestrzeniającej się epidemii tyfusu. Wobec tych, co przeżyli, zastosowano wszelką możliwą pomoc medyczną. Rozdano ludziom środki higieniczne, doprowadzono do obozu czystą wodę, w której ludzie mogli bez obaw myć się i prać ubrania. Otworzono magazyny żywnościowe i po sprawdzeniu przydatności artykułów spożywczych, rozdano je tym, najbardziej potrzebującym. W szpitalu, który został utworzony na terenie pobliskiego poligonu, umieszczono ludzi najbardziej słabych i wycieńczonych długotrwałą chorobą.
Jednak najbardziej przerażającym widokiem i zarazem największym problemem, z którym musieli uporać się Brytyjczycy, byli zmarli więźniowie. Na całym terenie obozu, leżały bezwładnie ciała około dziesięciu tysięcy zmarłych ludzi. Kiedy umierali, nikt się tym nie przejmował, zostawiano ich w takim miejscu, w jakim się akurat znaleźli w chwili śmierci. Ciała były w większości w stanie rozkładu, stanowiły dodatkowe źródło chorób zakaźnych i zagrożenie dla żyjących. Nie można było tych ciał i ludzkich szczątków pochować w godny sposób. Po prostu nie było na to czasu ani możliwości. Na terenie obozu wykopano czternaście ogromnych dołów, które zostały kolejno ponumerowane i służyły jako zbiorowe mogiły dla dwudziestu trzech tysięcy zmarłych więźniów.
Przez kolejne dni, aresztowani esesmani i esesmanki brali udział w grzebaniu zmarłych. Sceny, w których ludzkie szkielety obciągnięte skórą wleczone są po ziemi i wrzucane do zbiorowych dołów, zostały utrwalone na taśmie filmowej i pokazywane późnej jako kronika wyzwolenia obozu Bergen-Belsen.
Pod koniec kwietnia 1945 roku byłych członków załogi SS, w tym także nadzorczynie, przetransportowano do oddalonego o trzy kilometry od obozu Belsen, dawnego poligonu Wehrmachtu i tam osadzono ich w tymczasowym areszcie. Wtedy też sprawą zbrodniarzy wojennych z Belsen zaczęła interesować się opinia publiczna, głównie prasa. Zaczęto przeprowadzać pierwsze reportaże i wywiady z tymi, co z zimną krwią mordowali tysiące ludzi. Już w kilka dni po wyzwoleniu obozu, komunikaty i sprawozdania dziennikarskie korespondentów wojennych podkreślały fakt, że wszystkie esesmanki pracujące w obozie były osobami młodymi, a w swym okrucieństwie i brutalności, niejednokrotnie przewyższały mężczyzn, żołnierzy SS. Dla przykładu, pewien angielski korespondent, który przyjechał do Belsen zrobić reportaż o "pięknej nazistowskiej kobiecie", i któremu w podróży towarzyszyła francuska była więźniarka, zapytał się Irmy Grese: "Dlaczego robiłaś te wszystkie okropne rzeczy?", na to ona ze spokojem w głosie odpowiedziała: "To było nasze zadanie, by oczyścić Niemcy z elementów anty-socjalistycznych i by zapewnić przyszłość naszemu narodowi!" Od tamtego czasu, w prasie zaczęto określać Irmę Grese mianem "Pięknej Bestii". 29 kwietnia wszystkich zbrodniarzy przewieziono pod eskortą do więzienia w pobliskiej miejscowości Celle.
SPIEGEL: How did the German prison guards act?
AGNES SASSOON: Brutally. One time I found a potato and wanted to bake it in the ashes of a fire. A female prison guard saw me and told me very kindly to put my hand nearer the fire so that I could warm myself. She was a very impressive. A tall, blue-eyed woman. I can still picture her beautiful white teeth. Suddenly she slammed her boot down on my small hand into the fire. My fingers were crushed and all the skin was burnt. A horrific pain shot through my body. People told me later that this must have been the infamous Irma Grese. I didn’t know women could be so cruel.
[Spiegel Online: "I Can Still Remember the Piles of Corpses", Agnes Sassoon remembers Bergen-Belsen; November 30, 2006]
Piękna czy Bestia?
Represje sądowe za zbrodnie dokonane podczas wojny, realizowane przez sądownictwo międzynarodowe - gdzie ważniejsze okazało się ustanowienie zasady niż wymiaru sprawiedliwości krajów, które padły ofiarą agresji i których obywatele ponieśli straty na życiu, zdrowiu i na majątku, były oczywiście najkonkretniejszym i najbardziej spektakularnym rozliczeniem się z przeszłością.
Jeśli zaś chodzi o datę, kiedy zbrodniarze z Belsen zostali przetransportowani do więzienia w Celle, są tutaj pewne rozbieżności. Jedno źródło podaje dzień 29 kwietnia, a inne, że był to 17 maja 1945 roku. Zdaje się, że bardziej prawdopodobna jest ta druga data, więc nie chcąc wprowadzić czytelnika w błąd, podaję obie możliwości.
Irma Grese z tabliczką identyfikacyjną (z numerem "2").
Więzienie w Celle, czerwiec 1945
8 maja 1945 roku zakończyła się, przynajmniej dla Europy, druga wojna światowa. Trauma ludzi, którzy przeżyli obozy koncentracyjne, jeszcze długo będzie im przypominać o minionej tragedii. W obliczu klęski Niemiec, świat zaczął intensywnie domagać się osądzenia tych, którzy brali czynny udział w masowym ludobójstwie. Gdy na jaw wyszły wszystkie zbrodnie popełniane przez nazistów w ośrodkach zagłady, w szoku byli zarówno wyzwoliciele, jak i całe społeczeństwa. Zwłaszcza zwykli Niemcy, nie mogli otrząsnąć się z myśli, że ich własny naród stworzył rasę zdolną do wyniszczania setek tysięcy niewinnym ludzi, zdawali się o niczym nie wiedzieć i woleli raczej indywidualnie przeżywać ogrom tej tragedii. Opinia publiczna była w tej kwestii bezlitosna. Nagłaśniano każdą sytuację, w której była jakakolwiek wzmianka o ludobójstwie. Tych, co uciekli, zbiegli z obozów, byłych członków załogi SS, kolejno aresztowano i osadzano w więzieniach, gdzie czekali na procesy sądowe. Tak też było w przypadku Irmy Grese i pozostałych esesmanów i esesmanek z Belsen. W Celle spędzili łącznie około czterech miesięcy. Niestety, pomimo najszczerszych chęci, nie udało mi się dotychczas ustalić, jak wyglądały te cztery, "przejściowe" miesiące przed procesem. Z pewnością, aresztowani nie byli traktowani źle. Ale nie byli też bez żadnych obowiązków. Czas wypełniały im codzienne zajęcia, praca na terenie więzienia, a także przesłuchania dotyczące ich służby w obozie. Były to miesiące, podczas których wojskowy sąd z Wielkiej Brytanii przygotowywał się do wrześniowego procesu. Szukano świadków, którzy chcieliby zeznawać przeciwko oskarżonym, zbierano ich relacje, kompletowano wszelkie niezbędne dokumenty procesowe.
"Przed wyzwoleniem obozu Bergen-Belsen przez II Armię brytyjską, większość funkcjonariuszy tego obozu uciekła. Ci, którzy pozostali, zostali aresztowani i postawieni w stan oskarżenia. Przygotowania do procesu trwały kilka miesięcy, gdyż trzeba było przesłuchać setki świadków. Opinia publiczna tymczasem dowiedziała się ze szczegółowych sprawozdań setek korespondentów różnych czasopism prawdy o Bergen-Belsen. Opisy te zaszokowały cały świat zachodni."
[Tadeusz Nizielski "Bergen-Belsen 1943-1945", Warszawa 1971]
Irma Grese i Josef Kramer
Celle, 1945
Po aresztowaniu i osadzeniu oskarżonych w więzieniu w Celle, Irma Grese napisała trzy zeznania dotyczące jej pracy i obowiązków jako SS-Aufseherin. W pierwszym dokumencie przyznała, że umyślnie kazała stać więźniom na apelach przez wiele godzin w pozycji pionowej. Dodatkowo napisała, że o szczegółach związanych z procesem uśmiercania ludzi w komorach gazowych dowiedziała się od samych więźniów, a krematorium z bliska nigdy nie widziała. W drugim wyjaśnieniu, datowanym na 14 czerwca 1945 roku, dodała, że biła więźniów rękami i pejczem, którego użycie było oficjalnie zabronione. Ostatecznie, w trzecim oświadczeniu, Irma napomknęła o broni palnej, którą nosiły przy sobie wszystkie nadzorczynie, ona także, lecz nigdy nie użyła jej wobec więźniów. Przyznała, że pejcz nosiła nieustannie ze sobą, a także kij, którym regularnie biła więźniów tylko po twarzy. Wyraziła także duże zdziwienie, kiedy dowiedziała się, że więźniowie szczerze jej nienawidzili, a w trakcie zbierania zeznań świadków wysunęli wobec niej wiele ciężkich oskarżeń.
Może nigdy nie byłoby aż tak szerokiego rozgłosu w prasie o Irmie Grese, gdyby nie fakt, że wówczas nie zdawano sobie sprawy z istnienia żeńskiej formacji nadzorczej w obozach. Owszem, jako takie informacje przenikały do społeczeństwa niemieckiego, wszak w Niemczech przez całą wojnę prowadzono nabór na te stanowiska, ale nikt dokładnie nie wiedział, na czym tak naprawdę polegała ta praca, ogłoszenia werbunkowe nie przedstawiały wprost wszystkich obowiązków SS-Aufseherinnen. Czy "lekka praca" mogła oznaczać udział w selekcjach do komór gazowych a "dobra kondycja fizyczna" umiejętność sprawnego uderzania pejczem lub kopania? Więc kiedy świat dowiedział się o młodych, ładnych kobietach, które w zachowaniu dorównywały esesmanom, zaczęto interesować się życiem i działalnością oskarżonych, stawiano pytania: dlaczego...? I za wszelką cenę chciano poznać odpowiedzi na te pytania.
Na początku września 1945 roku, Irma Grese wraz z pozostałymi 44 oskarżonymi, została przewieziona do Lüneburga, miasta w Dolnej Saksonii, w którym przez kolejne dwa miesiące toczył się pierwszy proces przeciwko zbrodniarzom wojennym: proces załogi Bergen-Belsen.
Niebieskie pantofelki i obolałe pośladki
Kiedy wysiadała z wojskowego samochodu, tłumy zebrane wokół budynku, w którym miała toczyć się rozprawa sądowa, skandowały: "Irma Grese! Irma Grese!" Nie było czerwonego dywanu, za to wciąż trzaskały migawki aparatów fotograficznych, a twarz "Pięknej Bestii" jaśniała dziwnym blaskiem. To było pięć minut sławy Irmy Grese, najbardziej przerażające pięć minut, jakie ktokolwiek mógł sobie wyobrazić.
Sensacja od dawna wisiała w powietrzu, skutecznie podsycana przez dziennikarzy i korespondentów zagranicznych, bowiem nieprzerwanie od końca kwietnia, aż do dnia rozpoczęcia procesu, w gazetach ukazywały się artykuły dotyczące zbrodniarzy z Belsen. 17 września 1945 roku, tłumy gapiów mogły po raz pierwszy z bliska przyjrzeć się wszystkim oskarżonym. Taśmy filmowe zarejestrowały moment wysiadania oskarżonych z wojskowych ciężarówek, jak i pierwsze chwile po wejściu na salę sądową. To, co przykuło od razu uwagę zebranych, wszystkowidzących oczu kamer oraz aparatów, był nienaganny wygląd Irmy Grese, a dokładniej jej oryginalna fryzura i... granatowe, błyszczące buty. Większość oskarżonych, założyła dość zniszczone, wysłużone uniformy SS. Irma prawdopodobnie też miała na sobie mundur, który nosiła podczas służby w obozie, ze względu na brak kolorowych zdjęć, trudno okrelić, jaki mógł on mieć kolor, może niebieski?
"The first German war-criminal trials opened last week. Before a British military court in a converted gymnasium at Luneburg, 45 SS man and woman sat shackeled and glowering as they heard one witness after another tell the now old story of their cruelties to prisoners in the notorious Nazi concentration camp at Belsen.
The chief defendant was Joseph Kramer, the depraved former commandant of the camp. The "Beast of Belsen" spent much of his time in the courtroom assiduously taking notes and reading every documents presented to the judges. One of the worst defendants, the prosecutor declared, was Irma Grese, a slight, pretty ash blonde of 21. Sitting with a huge No. 9 sewed on her blue uniform, she sneered as the cour heard how she unleashed savage hounds on weakened prisoners. As Kramer's chief woman guard, this 100-pound German girl invented new methods of torture. One of them: She waited until a pregmant woman was ready to give birth, then tied her legs together and watched the agony."
["Torture by No. 9", Newsweek, No. 14, 1 October 1945]
Opinia publiczna miała okazję bardzo dokładnie przyjrzeć się każdemu oskarżonemu z osobna. Dzień w dzień przez dwa miesiące, zbrodniarze byli przywożeni pod sam gmach sądu na ulicę Lindenstrasse 30, następnie po zakończeniu rozprawy, byli odbierani i pod eskortą przekazywani do miejskiego więzienia. Chętnych do zobaczenia oskarżonych, jak i do obserwowania samej rozprawy sądowej nigdy nie brakowało. W pierwszych dniach aula, w której odbywał się proces, zapełniona była po same brzegi. Wśród zebranych, oprócz członków sądu wojskowego i samych oskarżonych, znajdowali się dziennikarze, filmowcy, także strażnicy brytyjscy czuwający nad spokojnym przebiegiem rozprawy oraz liczni świadkowie różnych narodowości zeznający przeciwko zbrodniarzom.
"Obóz w Bergen-Belsen był pierwszym obozem, w którym żołnierze brytyjscy a wraz z nimi korespondenci wojenni zetknęli się z przerażającymi faktami zbrodni ludobójstwa dokonanymi przez reżim hitlerowski. Wstrząsające sprawozdania, poparte fotografiami przedstawiającymi stosy trupów oraz więźniów - żywych szkieletów, spowodowały wybuch przerażenia i odrazy oraz żądania jak najszybszego ukarania winnych. Rozpoczęcie rozprawy planowane początkowo na pierwsze dni sierpnia 1945 roku mimo nacisków opinii publicznej musiało ulec odroczeniu ze względu na niemożność przygotowania i opracowania materiałów dowodowych. Proces zbrodniarzy z Bergen-Belsen został rozpoczęty 17 września 1945 roku. Odbywał się on w Lüneburgu przed angielskim sądem wojskowym, utworzonym zgodnie z przepisami specjalnego dekretu królewskiego, wydanego celem pociągnięcia zbrodniarzy wojennych do odpowiedzialności karnej."
[Tadeusz Nizielski "Bergen-Belsen 1943-1945", Warszawa 1971]
Proces w Lüneburgu określony został jako "proces Josefa Kramera i 44 pozostałych", tak brzmiała jego oficjalna nazwa. Później, głównie w artykułach prasowych, zaczęto stosować określenie "proces Bergen-Belsen" lub "proces zbrodniarzy z Belsen". Jedenestu oskarżonych, w tym Irma, było sądzonych za zbrodnie popełnione zarówno w Auschwitz-Birkenau, jak i w Bergen-Belsen. Budynek gimnazjum przy ulicy Lindenstrasse 30 został przekształcony tak, by mógł pełnić funkcję sądu. Wewnątrz sali, w której toczył się proces, wstawiono specjalnie zbudowane ławy, w tym ławę oskarżonych, która była podzielona na trzy rzędy, co ułatwiało identyfikację poszczególnych osób. Ława musiała pomieścić 45 osób tak, by mogli być dobrze widoczni dla członków sądu. W rezultacie każdemu oskarżonemu został przypisany numer, który naszyto na duże białe opaski i który to numer każdy z nich miał na sobie podczas procesu. Autor książki o "Pięknej Bestii" sprytnie zauważył, że poprzez to "nadanie" numerów, oskarżeni utracili swoją indywidualność, nie mówiono np. "oskarżona Irma Grese..." tylko "oskarżona, numer dziewiąty...". Zaistniała tu pewna ironia, gdyż to właśnie ofiary zbrodniarzy z Belsen, więźniowie obozów, byli wcześniej numerowani, zatracili oni swoje imiona i nazwiska. Jak wiemy, system numerowania oskarżonych sprawdził się bardzo dobrze i był stosowany w późniejszych procesach.
Jaka była atmosfera na sali sądowej w pierwszych dniach procesu? Tego nie wie nikt, poza tymi, którzy mieli okazję uczestniczyć w tamtych wydarzeniach, ale można przypuszczać, że była dość ciężka i przygnębiająca. Przeważały raczej skrajne emocje: ciekawość ludzi wobec oskarżonych, sami oskarżeni, którzy byli w centrum uwagi, kolejno prezentowani przed sądem podczas mów wstępnych, dziennikarze, skupiający całą uwagę na swojej pracy i napisaniu jak najlepszych artykułów, a co najważniejsze, pierwsze spotkania ofiar i katów. To wszystko sprawiało, że ludzie mogli czuć się trochę rozkojarzeni i momentami zdezorientowani.
"Skomplikowany angielski system prawny, trudności porozumiewawcze (proces toczył się w języku angielskim, oskarżeni i świadkowie zeznawali w swych ojczystych językach, a ich zeznania trzeba było tłumaczyć na język angielski i odwrotnie - zeznania świadków, pytania oskarżyciela i obrońców, sądu itd. na języki ojczyste oskarżonych wzgl. świadków) oraz bardzo obszerny materiał dowodowy nie sprzyjały przyśpieszeniu toku procesu."
[Tadeusz Nizielski "Bergen-Belsen 1943-1945", Warszawa 1971]
Dzień w dzień przez wiele godzin, starano się przywołać i jak najdokładniej odwzorować tragiczne wydarzenia sprzed paru lat. Oskarżeni, raczej nie mieli innego wyjścia, jak tylko spokojnie siedzieć w ławach, obserwować, słuchać zeznań świadków i odpowiadać na zadawane pytania. Doprawdy, po kilku dniach można było mieć obolałe pośladki...
Queen of the SS: Królowa jest tylko jedna!
Irma Grese podczas procesu
Lüneburg , 17 września 1945
Sam tytuł tego działu jest dość kontrowersyjny, takich słów nie powstydziłby się żaden dzisiejszy neonazista, jednak to właśnie w pierwszych dniach procesu załogi Belsen, Irmę Grese obwołano "młodą królową SS"! Takie określenie wystosowali wobec niej dziennikarze, którzy kierowali się młodym wiekiem oskarżonej oraz jej wyniosłą postawą podczas procesu. Nie było to tajemnicą, że Irma Grese marzyła o karierze aktorki filmowej, czasem sama o tym wspominała i snuła plany na przyszłość. Możliwe, że proces zbrodniarzy, w którym ona sama była jedną z oskarżonych, był dla Irmy jedynie okazją do ponownego rozgłosu i ściągnięcia na siebie wzroku opinii publicznej. Tak jak przypuszczała, reporterzy połknęli haczyk a na efekty nie trzeba było długo czekać. Irma Grese "królowała" we wszystkich niemal gazetach i krajowych dziennikach. Mało tego, ujęcia z kroniki procesu Belsen, na których widać młodą zbrodniarkę, emitowano podczas seansów kinowych w ramach wiadomości, tak więc Irma Grese miała jeszcze ten jeden zaszczyt zaistnienia na wielkim ekranie!
Dla tamtych ludzi, żyjących, jakby nie było, w czasach bez Interentu, bez telefonów komórkowych i w większości pozbawionych dostępu do mediów jak telewizja czy radio, jedynym źródłem informacji były gazety i kino, w którym przed każdym seansem filmowym serwowano przekrojową dawkę najważniejszych informacji z kraju i ze świata.
"Początkowo oskarżonych było 48 osób, ale tylko w stosunku do 44 został ogłoszony wyrok. Trzech SS-manów z powodu choroby nie było zdolnych już na początku procesu do wzięcia w nim udziału, a jeden jeszcze w trakcie trwania procesu zachorował i został z niego wyłączony. Wśród oskarżonych było 17 SS-manów, 16 SS-manek oraz 11 kapo. Część z nich odpowiadała za zbrodnie, popełnione tylko w Bergen-Belsen, a część również za zbrodnie, których dopuścili się jeszcze w Oświęcimiu czy też podczas transportowania więźniów z innych obozów do Bergen-Belsen. Głównymi oskarżonymi byli: Josef Kramer - komendant obozu, Franz Hoessler - Lagerfuhrer, dr Fritz Klein - ostatni naczelny lekarz obozu, Peter Weingartner - komendant jednego z bloków, Karl Flrazich - szef kuchni nr 3, Ansgar Pichen - szef kuchni nr 1, Franz Stofel - Kommandofuhrer, Wilhelm Dorr - Rapportfuhrer oraz trzy nadzorczynie SS-manki: Juana Bormann, Elizabeth Volkenrath i Irma Grese."
[Tadeusz Nizielski "Bergen-Belsen 1943-1945", Warszawa 1971]
Pod tą całą medialną otoczką, istniała jeszcze warstwa, do której nie dotarli dziennikarze, bądź, kto wie, może byli zbyt mocno zaabsorbowani wyglądem zewnętrznym i zachowaniem skazanych, by nie móc zrozumieć osobistej tragedii tamtych ludzi, sądzonych za zbrodnie ludobójstwa. Tutaj przytoczę pewien fragment wypowiedzi kogoś, kto zapytał się wprost: "O co chodzi z wami dziennikarzami? Bierzecie tragedię jednego człowieka i przedstawiacie ją całemu światu. Co ty myślisz, że wiesz...?" Pewnie domyślacie się, skąd pochodzi ten cytat. Nie zamieściłam go tutaj bez przyczyny. Nikt na sali sądowej nie miał litości dla oskarżonych, widziano w nich tylko bestie i takimi też ich przedstawiono w reportażach. Nic dziwnego, po tym, do czego się dopuścili... Ale trzeba pamiętać, że owe "bestie z Belsen" były także zwykłymi ludźmi, oni też mieli swoje uczucia i swoją przeszłość. Nie mówiąc nic o przyszłości, na którą już nie zasłużyli.
ssaufseherin
Wysłany: Pią: 05 Gru 2014
Temat postu: Schnell! cz. 2
Anus Mundi
Zwiedzający miejsce pamięci i muzeum Auschwitz-Birkenau mogą jedynie odtworzyć w myślach rzeczywiśty obraz tego byłego obozu koncentracyjnego, będącego jednocześnie największym cmentarzem ofiar II wojny światowej. Na podstawie pozostałości architektonicznych oraz zbiorów muzeum, w tym zdjęć i pamiątek po więźniach, a także nielicznych dokumentów SS, wyłania się tragiczna przeszłość i ogrom ludzkiego cierpienia skumulowany na tak niewielkim skrawku ziemi. Pomimo zachowanych ruin budowli na terenie Birkenau, sam wygląd tego miejsca w niewielkim stopniu obrazuje wydarzenia sprzed ponad półwiecza. Na próżno więc szukać w dzisiejszych pozostałościach poobozowych tego, co zostało określone przez jednego z lekarzy SS jako Anus Mundi - "odbytnica świata". Dziś, wśród traw porastających teren Birkenau, dosłyszeć można jedynie echa odległej przeszłości.
Kiedy na początku 1943 roku do Birkenau przychodziły wciąż kolejne transporty, w obozie kończono właśnie pracę nad budową nowych krematoriów, w których będzie można przeprowadzać akcję eksterminacji na niebywają wówczas skalę. To Birkenau, leżące w odległości kilku kilometrów od obozu macierzystego Auschwitz I, zostało utworzone i rozbudowywane z jednym tylko zamiarem: by w jak najkrótszym czasie zgładzić jak największą liczbę ludzi niższej rasy, głównie Żydów. Tak więc Birkenau stało się sprawnie działającą fabryką śmierci, w której wszystko podporządkowane było maksymalnej wydajności czterech komór gazowych i krematoriów. Od tamtej pory gęsty, czarny dym unoszący się z kominów, miał być niodłącznym elementem obozowego pejzażu i kresem ziemskiej wędrówki każdego więźnia.
Transport z Ravensbrück, który w marcu 1943 roku wjechał na rampę w Birkenau, przywiózł nie tylko tysiące więźniarek przeznaczonych na zagładę, ale także kilkudziesięciu nowych członków załogi wartowniczej. Ci ludzie, w krótkim czasie zyskali sobie w oczach więźniów, opinie tych najokrutniejszych.
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
Kącik Irmy #2 - "Piękna Bestia"
Irma Grese słynęła nie tylko ze swojej urody, chociaż o to można się sprzeczać, uroda bowiem to rzecz względna, a także nie tylko z okrutnego traktowania więźniów, w czym upodabniała się do pozostałych hitlerowskich oprawców. Irma, jako jedna z niewielu nadzorczyń była bardziej znana wśród więźniów i rozpoznawana przez nich dzięki swoim przydomkom i ksywkom. Ich różnorodnością można byłoby obdarować kilka innych, równie zdeprawowanych nadzorczyń. W książkach autorstwa byłych więźniów, można znaleźć opis niejakiej "Pięknej Irmy" [Krystyna Żywulska "Przeżyłam Oświęcim"], jest też "Anioł Śmierci" lub też raczej "Anioł Piekieł", "Blond Anioł z Auschwitz", "Hiena z Auschwitz" oraz "Szara mysz", jak określiła Irmę jedna z ocalonych. Prasa używała wobec niej takich określeń jak "Królowa SS" czy po prostu "Bestia" ze względu na jej młody wiek i złowieszczą sławę, jaką zyskała podczas pracy w trzech ośrodkach zagłady. Najbardziej znany przydomek Irmy Grese czyli "Piękna Bestia" został jej nadany przez dziennikarzy dopiero w 1945 roku, podczas procesu załogi obozu Bergen-Belsen.
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
Widok obozu Birkenau szokował i wzbudzał mieszane uczucia tych, co po wielogodzinnej, a czasem kilkudniowej podróży bydlęcymi wagonami zostali brutalnie wyrzuceni wprost na rampę. Ci, którzy przeżyli morderczy transport, przewidywali dokąd są wiezieni a także to, jaki los czeka ich po przybyciu na nowe miejsce. Niemniej, jak wielokrotnie podkreślali świadkowie, ludzie przeznaczeni na śmierć byli wprowadzani w błąd i oszukiwani przez Niemców, jak i samych więźniów funkcyjnych. Wszystko po to, by uniknąć wybuchu ogólnej paniki. Dla zmylenia czujności ludzi, którzy i tak byli przerażeni nowym miejscem i wyczerpani podróżą, wmawiano, że przyjechali do pracy, ale zanim zostaną zarejestrowani, muszą się umyć i dostać specjalną odzież. By podkreślić sens słów, wchodzącym do komory gazowej dawano do ręki kawałek mydła i kazano im zapamiętać numer wieszaka, na którym powiesili uprzednio zdjęte ubrania. Wszystko wyglądało bardzo realistycznie, napisy na ścianach łaźni potwierdzały to, co mówili esesmani. Wszystko było prawdziwe, wszystko poza natryskami, z których zamiast wody leciał trujący gaz.
Śmierć w Birkenau nie ograniczała się jedynie do komór gazowych, gdzie niewątpliwie osiągnęła swoje apogeum. Śmierć czaiła się wszędzie, otaczała obóz ze wszystkich stron, zjawiała się niespodziewanie przy każdej okazji. Nikt nie mógł być pewny swojego losu. W obozie zagłady żyło się z dnia na dzień, nie myślało się co będzie jutro, skupiano całą uwagę na tym, co będzie za chwilę, za godzinę. Analizowało się wszystkie możliwe i nieprzewidziane sytuacje. Żyło się z apelu na apel, od gwizdka na wstawanie do gwizdka na ciszę nocną. Codziennie tysiące więźniów rozpoczynało walkę o przetrwanie, wyścig, którego stawką był jeszcze jeden dzień życia.
Dziś, w sześćdziesiąt parę lat po zakończeniu wojny, pejcz Irmy Grese już nikogo nie straszy. Obraz młodej esesmanki siejącej panikę w Birkenau żyje jedynie we wspomnieniach ostatnich ocalonych z Zagłady. W miejscu, gdzie Irma pracowała, nie ma już przepełnionych baraków, stoją jedynie nagie kominy, które wciąż przypominają i ostrzegają kolejne pokolenia. Chętnych na zobaczenie miejsca pamięci Auschwitz-Birkenau nie brakuje. Muzeum w Oświęcimiu odwiedza co roku ponad milion turystów z całego świata! Przez Bramę Śmierci, jak w tamtych strasznych latach, przechodzą w milczeniu setki tysięcy ludzi. Jednak dzisiaj nie ma już ciemnych dymów unoszących się nad obozem, nie czuć fetoru palonych zwłok, nie ma błota a w oknach głównej Blockfuhrerstube nie rosną w doniczkach czerwone pelargonie. Nikt też nie jest bity ani popędzany, dziś każdy idzie swoim tempem, w obranym przez siebie kierunku, pogrążony w sobie tylko znanych myślach. Chociaż o samym Auschwitz napisano już niejedną książkę, ludzie urodzeni w wiele lat po tragedii Holocaustu, nigdy nie będą w stanie zrozumieć, czym tak naprawdę był obóz zagłady.
Auschwitz był z pewnością skomplikowaną strukturą gigantycznej machiny śmierci, w której każdy, czy to więzień czy oprawca, był zaledwie maleńkim trybikiem ledwo widocznym wśród setek tysięcy takich samych drobnych elementów. Pomiędzy ofiarami a katami istniały skomplikowane powiązania, na przykład takie jak niepisana umowa na przyzwolenie do życia lub natychmiastowe skazanie na zagładę. By zostać zauważonym na tle tej szarej ludzkiej masy, więźniowie i niemieccy zbrodniarze z SS, starali się wypłynąć na powierzchnię, zaistnieć, a tym samym przypodobać się zwierzchniej władzy. W przypadku więźniów byli to funkcyjni więźniowie: blokowi czy kapo, w przypadku esesmanów była to najwyższa rangą władza obozu. Pomimo obowiązujących regulaminów, Niemcy bardzo często łamali nakazy i zakazy, dopasowując je pod siebie. Ocaleni z zagłady, w swoich wspomnieniach wielokrotnie akcentowali fakt, że w obozie nie istniały żadne prawa, a sami więźniowie skazani byli na przychylność lub po prostu dobry humor swoich oprawców.
Irma Grese bardzo szybko zorientowała się, o co tak naprawdę chodzi w pracy nadzorczyni SS, we wciąż rozbudowywanym i udoskonalanym obozie Birkenau. Po kilkumiesięcznym pobycie w Ravensbrück, w trakcie którego po raz pierwszy zetknęła się ze śmiercią i brutalną polityką nazistowskiego planu "Ostatecznego rozwiązania", w nowym miejscu nabrała więcej pewności, tym bardziej, że nie była w nim sama. Razem z nią do Auschwitz przyjechało kilkanaście innych nadzorczyń, z którymi Irma pracowała w Ravensbrück.
Z początku młoda esesmanka została przydzielona do pracy jako operator telefonu w biurze wartowni w Birkenau. Następnie przez dwa dni nadzorowała karną kompanię, tzw. Strafkommando. Więźniarki, które należały do tego komanda, dźwigały ciężkie kamienie, nosząc je z pobliskich pól na teren obozu. Było to najgorsze kobiece komando, w którym więźniarki były zmuszane do nieludzkiej pracy ponad siły. Największym kłopotem, z jakim borykały się obozowe władze było... błoto. Teren, na którym zbudowano Birkenau był w większości podmokły, otoczony bagnami i stawami, błoto więc stawało się dodatkową męką, zwłaszcza dla więźniów, którzy nie mając siły, nie byli w stanie poruszać się w gliniastej mazi, zazwyczaj wyczerpani pracą, umierali leżąc, a raczej topiąc się w błocie. A co najgorsze, błoto było także źródłem zarazków wielu zakaźnych chorób. Więźniowie chorzy na tyfus czy biegunkę, nie mogąc załatwić swoich potrzeb fizjologicznych, najczęściej wypróżniali się poza barakiem, właśnie w błoto. Dezynfekcje i ciągłe sprzątanie terenu obozu wcale nie przynosiły poprawy sytuacji, z czasem więźniów przybywało a błotnista ziemia i brak odpowiedniej higieny sprawiały, że śmiertelność w Birkenau była niebezpiecznie wysoka. Jeśli więc więźniów nie wykończyły selekcje do gazu ani mordercza praca, zabijały ich choroby.
"Po błocie, w którym nogi grzęzną do kostek, idą w stronę klozetów lub z powrotem postacie wlokące się z trudem, oświetlone białawym światłem lamp na betonowych słupach. Czasem ktoś pada i daremnie usiłuje wstać o własnych siłach. Padając i wstając słabnie coraz bardziej, aż wreszcie atak boleści zmusza go do pozostania na miejscu. Upiorne widma leżą wszędzie. Ktoś jęczy. W słabym oświetleniu nie wiadomo kto jest martwy, a kto wzywa pomocy""
[Seweryna Szmaglewska "Dymy nad Birkenau", Warszawa 1955]
W takich warunkach przyszło pracować Irmie i pozostałym nowo przybyłym esesmankom. Żadna z nich nie była przygotowana na taką sytuację. Sam komendant Auschwitz, Rudolf Hoess w swojej autobiografii napisanej po wojnie, wspominał, że nadzorczynie nie chciały pracować w Birkenau, wolały wrócić do wygodnego życia w Ravensbrück niż od podstaw budować nowy obóz koncentracyjny. Z dala od rodzinnych stron, w obcym i nieprzyjaznym miejscu, Irma musiała sprostać nie tyle nowym obowiązkom, co pokazać sobie i najwyższej władzy obozu, że jest w stanie utrzymać się na pozycji i z gorliwością wypełniać swoje powinności jako nadzorczyni SS. Było to nie lada wyzwanie dla młodej dziewczyny, a ona je bez wahania podjęła.
W rytmie dance macabre
Codzienność obozowej egzystencji sprawiała, że w niedługim czasie każdy, kto doświadczył tragedii Zagłady, uodparniał się na nią, starając się żyć i przetrwać w nowych ekstremalnych warunkach. Więźniowie całą swoją uwagę skupiali na tym, by przeżyć i wokół takich najprostszych czynności jak jedzenie, praca i "organizowanie" mienia, koncentrowali wszystkie swoje potrzeby. Nazistowscy zbrodniarze z kolei, starali się im w tym skutecznie przeszkodzić, stosując wobec "podludzi" najrozmaitsze tortury i wprowadzając w obieg politykę terroru i zastraszenia, przy czym sami żyli w takim samym strachu i obawach, że nie sprostają służbie. Bowiem w obozie zagłady, o rzeczywistym stanowisku, a także funkcji, decydowały indywidualne ambicje każdego zbrodniarza z osobna. Wydawać by się mogło, że każdy kolejny nazistowski oprawca był gorszy od poprzedniego. Każdy z nich chełpił się swoją okrutnością w stosunku do więźniów, a im większy strach wzbudzał pośród ogółu, tym miał większy szacunek u swoich przełożonych.
Największym absurdem dotyczącym Zagłady, jest udział w niej wykształconych, światłych, niemieckich profesorów i ludzi nauki. W Auschwitz obok nadzorczyni SS, pełniącej przed wojną funkcję szeregowej urzędniczki, można było postawić na równi profesora medycyny przeprowadzającego operacje doświadczalne na więźniach i śmiało powiedzieć, że obydwoje są takimi samymi zbrodniarzami, bez względu na wykształcenie i wcześniejszą pozycję społeczną.
Od świtu, po całodniową pracę aż do wieczoru, życie w obozie toczyło się swoim własnym rytmem. Kto był sprytniejszy, kto umiał zdobyć jedzenie, przechytrzyć władzę i umknąć śmierci, ten miał szansę przetrwać kolejne dni a może nawet miesiące. Mnogość bezsensownych zakazów jakie dotyczyły więźniów były tylko kolejnym argumentem do bicia i okazją do pokazania, kto tu naprawdę rządzi. Z czasem więźniowie nauczyli się omijać rozporządzenia i pod groźbą kar próbowali ratować swoje życie. Dla przykładu fragment z książki "Dymy nad Birkenau":
"Nocą płoną ognie i głodni gotują swój nędzny posiłek. Zdarza się wtedy czasem, że z cicha uchyla się brama i do obozu wchodzą SS-manki w czarnych pelerynach i głębokich kapturach. Kto spostrzeże je na czas, ucieka, unosząc drogocenny garnek z niedogotowaną strawą [...] Nie wszystkim jednak dopisuje szczęście. Zdarza się niekiedy, że czarne peleryny staną cicho nad gotującymi, nim te zdążą ruszyć się z miejsca. Wtedy biją, rozdeptują, kopią gorące garnki, paleniska i, co gorsza, zapisują numery przyłapanych. Po jakimś czasie odbywa się przesłuchanie u Oberaufseherin Mandel, która oskarża: 1) o kradzież środków żywnościowych z kuchni, 2) o organizowanie drzewa na terenie obozu, równające się sabotażowi, 3) o wyłamywanie się spod przepisów władz lagrowych."
[Seweryna Szmaglewska "Dymy nad Birkenau", Warszawa 1955]
Znane też są sytuacje, kiedy sami więźniowie chcąc przypodobać się esesmanom, otwarcie z nimi współpracowali. Czasem za dodatkową kromkę chleba lub miskę wodnistej zupy, donosili na towarzyszy niedoli w najrozmaitszych sprawach. Nikt w obozie nie mógł czuć się pewnie, zasady jakie obowiązywały jednego dnia, na drugi dzień mogły już być zmienione na niekorzyść więźniów. Dlatego nawet sami wartownicy nie byli do końca przekonani, czy postępując tak a nie inaczej, nie łamią obozowego regulaminu. Ewentualne niedopatrzenia lub wątpliwości rozstrzygali według własnych kryteriów, tuszując zaistniałe błędy i tłumacząc się, że takie otrzymali rozkazy.
Jak mógł wyglądać dzień pracy SS-Aufseherinnen w Birkenau? W całym obozie Auschwitz w sumie pracowało około dwustu nadzorczyń SS. Były przydzielone nie tylko do Birkenau ale też do obozu macierzystego Auschwitz I oraz do podległych podobozów takich jak Rajsko, Budy, Harmęże czy do obozu Buna [Auschwitz III] tzw. Monowitz.
Z pewnością nadzorczynie pracowały na dwie, może trzy zmiany. Oczywiście nie pracowały same, pomagali im niemieccy wartownicy, i z racji tego, że męska część załogi SS była znacznie liczniejsza, kobiety esesmanki pełniły raczej funkcję pomocniczą. Nadzorczynie pracujące na nocną zmianę, pilnowały głównie porządku w barakach, jak i na terenie samego obozu. Mogły na przykład bez powodu zarządzić karny apel lub w środku nocy rozkazać blokowej przeliczenie stanu osobowego, jeśli byłyby jakiekolwiek wątpliwości. Takie nocne naloty czy rewizje nie były niczym zaskakującym, cierpiały na tym jedynie więźniarki, którym nie pozwalano odpocząć po dniu ciężkiej pracy.
Były też i takie esesmanki, które asystowały przy nocnych selekcjach na rampie kolejowej. Trzeba pamiętać, że transporty do Birkenau przyjeżdżały także, a raczej przede wszystkim, w nocy. Dlatego część nadzorczyń pomagała w segregacji nowych osób, na tych co mogą pracować i na tych, co od razu zostaną skierowani do komory gazowej. Następnie wybraną grupę kobiet z przeznaczeniem do pracy, nadzorczynie odprowadzały do sauny i pilnowały całego procesu przyjmowania i rejestrowania więźniarek.
Praca nadzorczyń nie była ani łatwa ani przyjemna. Przede wszystkim istniała bariera językowa. Kobiety zwożone z całej Europy, rzadko kiedy znały język niemiecki, nie mogły więc zrozumieć tego, co esesmanki do nich mówią, dlaczego je biją i nie pozwalają być razem z rodziną. W ogólnym zamieszaniu jakie powstawało na rampie przy selekcji, pierwsze wrażenie jakie wywoływały esesmanki nie należało do najprzyjemniejszych. Bo niby kto nie byłby choć trochę przestraszony, widząc po wielogodzinnej podróży kobietę z symbolem trupiej czaszki na furażerce, mówiącej w obcym, niezrozumiałym języku i bijącej bez opamiętania gumową pałką? Drastyczne sceny jakie rozgrywały się na rampie pod osłoną nocy i za dnia, były najgorszym wspomnieniem wielu ocalałych więźniów. Niemcom nie udało się zatuszować krzyków rozpaczy i ogólnego zgiełku, jaki panował na rampie podczas rozdzielania rodzin. Tak więc obóz w nocy również tętnił życiem, ale były to jedynie chwilowe odgłosy protestu przeciwko zbrodni wobec ludzkości. W całym obozie doskonale słychać było wszelkie odgłosy, dochodzące z rampy, zarówno krzyki bitych, niemieckie rozkazy oraz przeraźliwe szczekanie psów. Więźniowie pozamykani na noc w barakach byli świadomi tego, co dzieje się zaledwie kilkadziesiąt metrów od nich. Wiedzieli jaki los czeka ludzi poddawanych selekcji oraz, że większość nie przeżyje nawet kilku następnych godzin, gdyż decyzją nazistowskich lekarzy zostaną odesłani w kierunku krematoriów.
Noc w obozie trwała krótko. Bettruhe, czyli ciszę nocną ogłaszano około dziewiątej wieczorem. Wtedy też obowiązywała Legersperre - całkowity zakaz opuszczania bloków. Dzień natomiast rozpoczynał się bardzo wcześnie, na długo przez wschodem słońca. Około godziny trzeciej nad ranem, w obozie słychać było gong wzywający do wstawania i rannego apelu. Po chwili w całym obozie rozlegały się gwizdki, ponaglające ospałych więźniów do ustawiania się w szeregach przed blokami. Blokowe siłą wyrzucały na dwór śpiące lub półprzytomne kobiety, wynoszono także zmarłe w nocy więźniarki i starannie układano pod blokiem w celu policzenia. Setki kobiet w milczeniu czekały na poranny apel, nawet po kilka godzin.
Apele w obozie były rzeczą niemal świętą. Stojące w szeregach więźniarki czekały aż "panowie życia i śmierci" łaskawie przyjadą odebrać meldunki o stanie liczebnym każdego baraku z osobna. Za zgodność ze stanem osobowym bloku i za przygotowanie raportu, odpowiadała specjalnie do tego przydzielona Blockführerin czyli esesmanka. Zanim na plac apelowy przyjechały najwyższe władze, Blockführerinnen już wiedziały, jak ma się sytuacja na ich blokach, ile kobiet zmarło, a ile może jeszcze pójść do pracy. Potem każda nadzorczyni z osobna, składała raport swojej przełożonej Rapportführerin, głównej nadzorczyni odpowiedzialnej za stany liczebnościowe całego obozu kobiecego.
Praca aufzejerek (tak brzmi ich spolszczona nazwa) kojarzy się głównie z pilnowaniem pracujących komand, tych na terenie obozu oraz poza nim czyli na "aussen". Irma Grese przez kilka miesięcy nadzorowała właśnie takie różne komanda więźniarek. Była jedną z wielu nadzorczyń, które codziennie maszerowały wraz z kolumną kilkuset kobiet poza teren lagru i przez cały dzień, aż do powrotu były odpowiedzialne za ich wydajną pracę oraz pilnowały tego, by żadna z więźniarek nie próbowała uciec w czasie pracy.
Chociaż Irma podczas zeznań parokrotnie zapierała się, że miała psa służbowego, jest rzeczą wątpliwą, że go nie posiadała. Rzadko kiedy nadzorczynie, które chodziły poza obóz nie miały psów. Owczarki niemieckie były specjalnie szkolone i tresowane tylko po to by towarzyszyć wartownikom i na ich rozkaz rzucać się na więźniów. Pretekstem do szczucia więźniów była źle wykonywana praca, niewłaściwe zachowanie wobec władzy czy oczywiście próba ucieczki. Irma Grese we wspomnieniach więźniów pojawiała się na placu apelowym na ogół w towarzystwie służbowego wilczura, którym tak bardzo lubiła straszyć i szczuć półżywe z przerażenia kobiety.
"Psy, piękne wilczury, świetnie utrzymane i odżywione, prężne i puszyste były specjalnie tresowane. Z właściwą sobie systematycznością Niemcy starali się spaczyć nawet tak uczciwą i szczerą istotę jak pies. Biegnące obok postów wilczury wierzyły święcie, że haftling w pasiaku nie jest człowiekiem, że jest czymś gorszym od padliny. Pies, gdy spoglądał na Niemca w mundurze, miał swój normalny wyraz, czujny i uważny, życzliwy. Łasił się, machał ogonem, dopominał się o pieszczoty, zaglądał w oczy, by odgadnąć myśli: "Co mi rozkażesz, mój panie?" Ten sam pies, spojrzawszy na haftlinga, kurczył mordę w trudnym do opisania wyrazie psiej pogardy i obrzydzenia. Jego oczy stawały się zimne, okrutne i lekceważące [...] W czasie pracy aufzjerka i wartownicy nie mieli żadnej trudności z pilnowaniem kolumny. Czynił to za nich pies."
[Zofia Kossak "Z otchłani"]
Zdjęcie z albumu Karla Hoeckera, adiutanta komendanta obozu KL Auschwitz, prawdopodobnie przedstawia Irmę Grese, która obecna była na uroczystości otworzenia szpitala dla załogi SS w KL Auschwitz we wrześniu 1944 roku.
Jak sama przyznała, Irma była najmłodszą nadzorczynią w Auschwitz. W wieku dwudziestu lat, odpowiedzialna była za świadomy współudział w zbrodni przeciwko ludzkości. Rzecz jasna tą odpowiedzialność wzięła na siebie dużo wcześniej, już w chwili przystąpienia do szkolenia na funkcję SS-Aufseherin. Irma nigdy się nie zastanawiała nad swoją pracą, bo niby nad czym się tu zastanawiać? Czy nadzorczynie były aż tak zdopingowane i zdeterminowane do służby oraz ślepego podporządkowania się rozkazom czy po prostu tak głęboko wierzyły, że to dzięki nim naród germański będzie oczyszczony ze wszystkich niepożądanych "elementów", że wolały nie myśleć jakie będą w przyszłości konsekwencje tej wierności wobec Rzeszy? W 1943 roku nikt jeszcze się nad tym nie zastanawiał. Fabryka śmierci mogła spokojnie pracować dalej. Młoda esesmanka najwidoczniej bardzo dobrze wykonywała swoje powinności, gdyż w niedługim czasie została doceniona u swoich przełożonych. Na przełomie 1943 i 1944 roku Irma Grese otrzymała promocję na funkcję SS-Oberaufseherin.
Anioły z Auschwitz
Od maja do grudnia 1944 roku Irma jako starsza nadzorczyni SS, pracowała w części Birkenau, którą nazywano "obozem C", dokładniej chodziło o odcinek BIIc. Umieszczone tam były polskie Żydówki, a od maja 1944 roku, Żydzi węgierscy. Odcinek obozu, którym zarządzała Irma posiadał dwadzieścia osiem baraków mieszkalnych, jeden blok żywnościowy, kuchnię, bloki, w których mieściły się biura i wartownia, dwa magazyny odzieżowe, dwa inne przeznaczone jako latryny oraz dwa kolejne pełniące rolę umywalni. Było to istne miasto w mieście. Na niewielkiej powierzchni stłoczono około dwudziestu tysięcy ludzi! W swoich zeznaniach, Irma powiedziała, że pomimo zmieniającej się liczby więźniów, która czasami dochodziła do trzydziestu tysięcy, liczba nadzorczyń była stała i wynosiła... siedem, razem z Irmą osiem esesmanek. Nadzorczynie zmieniały się w każdym tygodniu, nie były na stałe przydzielone do konkretnego odcinka obozu. Inaczej sprawy tyczą się Irmy, która jako Oberaufseherin, przez kilka miesięcy dzień w dzień przyjeżdżała w to samo miejsce, czyli do obozu "C".
"Ciągnie się on równolegle do obozu męskiego, przedzielony od niego drogą, z drugiej strony sąsiadując z tak zwanym "familijnym", zamieszkałym od dawna przez żydowskie rodziny z Czech. Brama odcinka "C", tak jak bramy wszystkich lagrów leżących w drugim polu budowlanym, wychodzi na drogę równoległą do rampy, prowadzącą do krematoriów III i IV [...] Odcinka tego nie traktuje się jako siedziby na czas dłuższy. Z tych to przyczyn nie podejmuje się tu żadnych prac. Nikt nie naprawia dachów, nie zakłada kanalizacji, jakkolwiek wszystkie te rzeczy są zaprojektowane i rzekomo zaczęte. Duch tymczasowości panuje w tej części obozu, mimo, że liczba kobiet ustawicznie wzrasta. W czerwcu odcinek "C" mieści dwadzieścia tysięcy Żydówek, reszta w liczbie ośmiu tysięcy mieszka na Meksyku. Transporty przybywają ciągle."
[Seweryna Szmaglewska "Dymy nad Birkenau", Warszawa 1955]
Baraki były drewniane, pośrodku zainstalowano podłużne piece, zakończone z każdej strony kominem. Ustawione na polu w dwóch przeciwległych szeregach, między którymi biegła droga, przypominały ogromne stajnie. W każdym baraku przygotowano miejsce dla około dwustu, góra trzystu kobiet. W rzeczywistości, upchano w nich po tysiąc, a może nawet i więcej więźniarek! Obóz był przeładowany. Niekończące się transporty z Węgier, wciąż przywoziły niezliczone masy ludzi, większość szła prosto na zagładę. Tych, co mogli pracować, lokowano w przepełnionych barakach. Brakowało miejsca do spania, na pojedynczej koi leżało po pięć, sześć kobiet. Były też i takie baraki, w których ludzie spali na gołym klepisku, gdyż nie zdążono wstawić prycz.
Sytuacja w obozie pogorszała się z każdym dniem, kiedy zaczynało brakować żywności, więźniowie upodabniali się do zdziczałych zwierząt, walczących o dodatkową porcję jedzenia. Jedynym celem egzystencji uwięzionych osób było utrzymanie się przy życiu.
Obóz "C" pełnił funkcję obozu przejściowego, silniejsi i zdrowsi ludzie byli stamtąd kierowani do innych komand, jednak znaczną część więźniów stanowili Żydzi nie nadający się do pracy i po kilku tygodniach byli eliminowani drogą selekcji. Warunki sanitarne w przepełnionych obozach, nie tylko w tym, w którym pracowała Irma, sprzyjały ciągłym wybuchom chorób i epidemii. Irma sama przyznała, że biła więźniarki kijem lub pejczem, nawet wtedy gdy było to zabronione, pozwalała na to także innym nadzorczyniom.
(Edith Trieger, Slovak, age 20) "I saw many selections in Camp C at Auschwitz and Grese was invariably present. At the smaller ones I have seen Grese sort out the weaker women and send them off for removal to the gas chamber. I have also seen Grese beating women prisoners at the camp every day, sometimes with her hands, sometimes with a rubber stick and sometimes kicking them."
[Trieger, Edith: Statement; Bergen-Belsen Trial, 1945]
Takie też było jej zadanie, kiedy przeprowadzano ogólną selekcję w obozie. Świadek na procesie załogi Belsen, Ilona Stein, zeznała, że wielokrotnie widziała Irmę podczas selekcji, w towarzystwie naczelnego lekarza Auschwitz, doktora Josefa Mengele, nazywanym "Aniołem Śmierci". Więźniarki, które próbowały uciec były zaganiane z powrotem do szeregu, nieraz bito je lub od razu kierowano na zagładę.
"W końcu sierpnia obóz "C" i Meksyk nawiedza Lagerarzt Mengele, przeprowadzając surowe selekcje. Wśród Żydówek szerzy się już gorączka oraz czerwonka poparta przez głodowe wycieńczenie, i selekcje dają duże rezultaty. Widzieć można, jak drogą do krematoriów sunie wolno w piątki ustawiony pochód kobiet wybladłych, z trudem utrzymujących na sobie podartą odzież. To powtarza się coraz częściej. One wiedzą, dokąd idą, lecz są zbyt słabe, żeby się buntować. Może nawet już tylko tego pragną. Z czterdziestu dwóch tysięcy nietatuowanych Żydówek, które tu mieszkały, piętnaście tysięcy wyjechało do Niemiec, jesienią było jeszcze około pięciu tysięcy, resztę pochłonął ogień."
[Seweryna Szmaglewska "Dymy nad Birkenau", Warszawa 1955]
Irma zaprzeczała, że regularnie biła i kopała więźniarki, nie mogła sobie przypomnieć, czy kilka z nich zastrzeliła, mimo, że podawano indywidualne zeznania świadków. Kilka razy odpowiadała "nie" na pytanie czy w Auschwitz posiadała psa służbowego. Selekcje wewnątrz poszczególnych obozów przeprowadzano w miarę regularnie, zapewne były to selekcje nie dla całego odcinka lecz dla kilkunastu bloków z osobna. Za każdym razem, gdy złowieszcze słowo "Sortierung" było przekazywane z ust do ust, w obozie zjawiały na anioły, które zamiast ukojenia, niosły ludziom jedynie śmierć.
Orgazm na rampie
Jest to ten epizod historii o Irmie, którą z pewnością uważnie przeczyta męska część odwiedzających blog. I nie ma się co dziwić, w końcu żeby opowieść trzymała w napięciu, musi w niej istnieć wątek miłosny! A co jeśli nie jest to jeden, a kilka wątków, wokół których narosło przez lata wiele opinii i nie wyjaśnionych faktów?
Jeśli myślicie, że nadzorczynie po dniu pracy grzecznie szły do swoich pokoi i zasypiały kamiennym snem z rączkami na kocyku, to jesteście w błędzie! Dopiero wtedy, gdy obóz pogrążał się w ciemności nocy, w kantynie SS zaczynało wrzeć jak w ulu. Każdy Niemiec śpieszył się, żeby szybciej skończyć służbę i udać się na wypoczynek, który najczęściej polegał na odreagowywaniu minionych wydarzeń. Widok pijanych esesmanów czy wstawionych nadzorczyń był elementem obozowej rzeczywistości. Nocne spotkanie esesmanów i esesmanek na ogół kończyły się hucznymi imprezami, obficie zakrapianymi alkoholem.
"W Stabsgebaude odbywają się nocne orgie mieszkających tam SS-manek i SS-manów, którzy we wszystkim, nawet w jedzeniu przebierają miarę. Bogactwo, przepych i zabawy bardzo trywialne i niewyszukane. Na pąsowe kobierce o włosie wysokim jak trawa, na perskie dywany leżące na ziemi ktoś wymiotuje pobudzając do tego innych. Następują wybuchy śmiechu, biegi i żarty polegające najczęściej na szczypaniu, biciu, wysuwaniu spod kobiet niespodziewanie krzeseł, w rezultacie czego przewracają się wśród ogólnej radości na te właśnie dywany. Najhuczniejszy udział biorą Aufseherin Brunner, Aufseherin Franz, kierowniczka kuchni i magazynu żywnościowego, i jej siostra Hasse - Arbeitsdiensfuhrerin. O Hasse mówią głośno SS-mani, że ma sex-appeal [...] Poranki po takiej nocy bywają do siebie podobne. Jakiś mniej pijany wyrzuca na dwór nieprzytomnych SS-manów, wlecze za włosy po brudnych dywanach śpiące SS-manki. Po nowej dawce narkotyku pójdą pomiędzy baraki przeprowadzać rewizje i wyznaczać kary."
[Seweryna Szmaglewska "Dymy nad Birkenau", Warszawa 1955]
Problem zaspokajania potrzeb seksualnych u więźniów, Niemcy rozwiązali w bardzo sprytny sposób. Otóż w lecie 1943 roku, w obozie macierzystym Auschwitz I, w bloku nr 24 tuż obok głównej wartowni, otworzono "Puff" - dom publiczny. Pracowały w nim wyłącznie więźniarki nie-Żydówki, specjalnie wybrane podczas selekcji. Miały lepsze warunki bytu, dostawały regularne posiłki i nosiły cywilne ubrania. Co jednak mieli począć wartownicy SS obydwu płci, którzy przyciągali się na wzajem niczym naelektryzowane druty?
Trudno było esesmanom przejść obojętnie obok nadzorczyń, które na każdym kroku wykorzystywały sprzyjającą sytuację i same zachęcały Niemców do bliższych kontaktów. Nieraz któraś z nadzorczyń, spotykała się ze swoim kochankiem podczas pracy na zewnątrz obozu. Także w trakcie apeli czy selekcji, na oczach wszystkich zgromadzonych, załoga wartownicza potrafiła prowadzić ze sobą kokieterię, całkowicie zapominając o miejscu, w jakim się znajdują. Oto przykład:
"Gdy stany osobowe baraków są zgodne z liczbami podawanymi w szrabsztubie, aufzejerka składa raport feldfuhrerowi przy bramie. Tam zwykle odbywają się ranne spotkania aufzejerek z podoficerami, poklepywanie "dam" w pośladki, zrzucanie męskich czapek i tym podobne "figle", na które patrzymy marząc o 'abtreben' (rozejściu się)"
[Antonina Piątkowska, "Wspomnienia oświęcimskie", Wyd. Literackie, Kraków 1977]
Ze sprawdzonych źródeł wiem, że współczesne niemieckie feministki, pracujące jako historycy, nie chcą zgodzić się z wizerunkiem Irmy jako dewiantki seksualnej i lesbijki. Temat ten wciąż jest traktowany w Niemczech jako tabu i raczej nie przyjmowany do świadomości społeczeństwa. Coś jednak w tym było, gdyż nawet we wspomnieniach więźniów, pojawiały się opisy "Pięknej Irmy" jako ponętnej i chętnej na przygodny flirt esesmanki. W takim razie: o co w tym wszystkim chodzi?
Nie znałam Auschwitz od tej strony, nie czytałam ani nie słyszałam, żeby ktokolwiek wspominał coś na temat życia seksualnego esesmanów. Już sam obozowy "Puff" był bardzo delikatną sprawą i osoby nie wtajemniczone w to zagadnienie, wolały udawać, że coś takiego nie istniało lub robiły zdziwioną minę, kiedy dowiadywały się, że w ośrodkach zagłady istniały domy rozkoszy. Ale seksualne przygody Irmy Grese przebiły wszystko, czego można się było spodziewać po trudnej tematyce Zagłady w Auschwitz. Nie jestem ekspertem w tym sprawach, nie widziałam tego osobiście, a wszystko co tu piszę pochodzi ze wspomnień więźniów oraz zeznań świadków z procesu zbrodniarzy.
Tylko mnie kochaj!
"- Edek! Ty znasz Irmę Grese? Ładna, co? Kobiety mówią, że ona jest lesbijką. Taka ona lesbijka, jak ja pederasta. Mówię wam - jaka ona namiętna... Widzę, że nie wierzycie. Jak Boga kocham, że ją... No co? Pozwalają sobie esesmani na bliskie kontakty z więźniarkami - taki Effinger na przykład - czemu nie miałbym ja, stary więzień, poromansować sobie z esesmanką, jeśli w dodatku sama sobie tego życzy."
[Wiesław Kielar "Anus Mundi", Kraków 1976]
Taką rozmowę prowadzą ze sobą dwaj więźniowie w Birkenau. Jest to dowód na to, że jednak Irma była znana w obozie i znane były także jej preferencje seksualne. Nikt raczej nie wyssał sobie z palca esesmanki, która lubuje się w kontaktach intymnych z przedstawicielami obojga płci? No, chyba, że było to zbiorowe i tym bardziej zamierzone ośmieszenie Irmy na oczach całego świata, gdyż nie tylko Wiesław Kielar opisuje perwersyjne skłonności młodej nadzorczyni. Olga Lengyel, ocalona z Zagłady była więźniarka Birkenau, w swojej książce "Five Chimneys" napisała, że gdy Irma Grese szła przez obóz z pejczem w dłoni, wokół niej roztaczał się zapach drogich perfum. No okej, ale ten zapach z pewnością dość szybko znikał, przygnieciony dławiącymi oparami z krematorium. Zanim Irma, ubrana w swój błękitny, obcisły służbowy mundur, pojawiła się na placu apelowym, przez długi czas szykowała się do pracy i jak każda kobieta, większość czasu spędzała przy toaletce ze szminką w jednej i z lokówką w drugiej ręce. Żarty żartami, ale podobno żadna esesmanka nie dbała tak o swój zewnętrzny wizerunek jak Irma Grese.
Młoda nadzorczyni miała wizję swojej osoby i za wszelką cenę chciała ją zrealizować. W jednej z obozowych pracowni, zamówiła dla siebie celofanowy pejcz, który był lekki i z wyglądu przypominał szkło. Jednak uderzenie takim pejczem było dość bolesne, mocno splecione włókna celofanu, sprawiały, że ta z pozoru niewinnie wyglądająca broń, w ręku esesmanki stanowiła dodatkowe narzędzie tortur. Poza oryginalnym pejczem, Irma zaprojektowała dla siebie własny uniform, który krojem zbliżony był do oficjalnych mundurów nadzorczyń. Dwuczęściowy komplet: żakiet i spódnicę, Irma zwęziła i dopasowała do swojej sylwetki, dzięki czemu był on bardziej elegancki i uwypuklał jej kształty. Nadzorczynie nosiły mundury w kolorze szarym, Irma również i pod tym kątem wprowadziła zmiany. Jej uniform był w odcieniu błękitu, co miało podkreślić barwę oczu esesmanki. Nieprawdopodobne...
Wciśnięta w swój obcisły kostium, z pejczem w dłoni i obuta w wysokie, zawsze błyszczące czarne oficerki, Irma przechadzała się po obozie, kierując na siebie pełen podziwu wzrok męskiej załogi wartowniczej i jednocześnie pełen zazdrości wzrok jej żeńskiego odpowiednika. Do tego wszystkiego dochodziły wyszukane gesty i prawie teatralne pozy, jakie Irma wymyślała, chcąc jeszcze bardziej zwrócić na siebie uwagę. Byli tacy, którym to odpowiadało, ale częściej można było usłyszeć ciche śmiechy kierowane pod adresem Irmy Grese. Więźniarki, które miały okazję poznać Irmę, na przykład pracując w jej komandzie, lub mieszkając w obozie "C", po pewnym czasie stwierdzały, że jest z nią coś nie tak, że ta młoda dziewczyna, prawdopodobnie ma problemy emocjonalne i jest nie do końca zrównoważona psychicznie.
W miarę upływu czasu, w obozie zaczęto szeptać, że esesmanka imieniem Irma, lubi zabawiać się nie tylko z mężczyznami, ale też z kobietami. Do swych miłosnych igraszek, Irma zapraszała inne nadzorczynie, a jeśli te nie wyrażały chęci, były do tego zmuszane w brutalny sposób. Następnie, swoje homoseksualne skłonności Irma postanowiła skierować na tę grupę kobiet, która była w obozie najliczniejsza, czyli na więźniarki. W miejscu, w którym pracowała, mogła wybierać i przebierać w ludzkich zasobach, szukając kobiet, które odpowiadałyby jej zarówno wyglądem jak i charakterem. Zawsze spotykała się z odmową, dlatego żeby zmusić bezbronne więźniarki, obiecywała im dodatkowe jedzenie lub odzież, uprzednio skradzioną z obozowego magazynu.
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
Kącik Irmy #3 - Esesmanka z różowym trójkątem: Miłość między kobietami w III Rzeszy
Lesbijkom w III Rzeszy w znacznej mierze oszczędzony był los, jaki przypadł w udziale pederastom. Jeśli tylko nie rzucają się w oczy jako "elementy aspołeczne" lub przeciwniczki reżimu, nie muszą się zazwyczaj obawiać, że będą ścigane z mocy prawa karnego lub trafią do obozu koncentracyjnego. W oczach narodowych socjalistów orientacja seksualna lesbijek nie czyni z nich nieuchronnie wrogów państwa - inaczej niż w przypadku mężczyzn, których pociąga własna płeć [...] Są jednak lesbijki, które mogą bez skrupułów wykorzystywać swoją pozycję w narodowosocjalistycznym państwie do prowadzenia życia seksualnego na swój sposób. Kobiety sprawujące funkcję kierownicze w ramach brunatnej dyktatury obowiązują inne reguły. W lubeckim więzieniu dla kobiet nazistowskie strażniczki molestują osadzone w nim kobiety. Również w kacetach kobiety są molestowane przez osławione strażniczki, jak Irma Grese czy Maria Mandel.
[Mainwald, Stefan "Seksualność w cieniu swastyki", Wydawnictwo Trio, Warszawa 2003]
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
W tym wszystkim trzeba pamiętać o jednej, bardzo ważnej rzeczy: aryjskim kobietom nie wolno było wchodzić w kontakt seksualny z ludźmi niższej rasy! Owszem, w Auschwitz mało który esesman czy esesmanka przejmowali się tym zakazem (tu przytoczyć można tragiczną historię miłości oficera SS, Gerharda Palitzscha do łotewskiej Żydówki), ale prawo istniało i za przyłapanie delikwenta/delikwentki na gorącym uczynku, groziłoby mu zdegradowanie i osadzenie w obozie koncentracyjnym w roli więźnia lub w lepszym przypadku, zsyłka na front. Irma musiała mieć tą świadomość. Współżyjąc, nie rzadko, z więźniami i żydowskimi kobietami, wiedziała, co jej za to grozi, ale znalazła doskonałe rozwiązanie by zatuszować wszelki ślad po tych, którzy jako świadkowie mogliby ją wydać i skazać na potępienie. Po każdym stosunku, zapisywała numer czy to więźnia, czy więźniarki na listę osób przeznaczonych do gazu. Na drugi dzień, podczas apelu, numer uprzednio spisanej osoby był na głos wyczytywany i nieszczęśnik nie miał innego wyjścia, musiał zginąć.
"Hańbicielka rasy"
Prawie każda nadzorczyni specjalizowała się w czymś innym, czymś, co wyróżniało ją na tle pozostałych esesmanek. I tak jedna potrafiła zawodowo bić po twarzy rozmawiające z nią więźniarki, druga umiała skutecznie szczuć psem pracujące kobiety, jeszcze inna sprawnie przeprowadzała rewizje, znajdując w obozowych pasiakach poukrywane jedzenie lub nielegalnie przemycaną dodatkową odzież. Były też i takie nadzorczynie, co zamiast kar cielesnych stosowały wobec więźniów różnorakie chwyty psychologiczne, a tym samym wzbudzały nieustanne uczucie terroryzującego strachu.
Irma Grese też miała taką swoją specjalność. Jak nikt potrafiła kopać i właśnie kopniakami zmuszała więźniarki do uległości. Jaka była taktyka Irmy wobec kobiet, które nie posłuchały jej rozkazów bądź nie zrozumiały, czego od nich żąda? Podchodziła do upatrzonej kobiety i od razu na wstępie obdzielała ją paroma mocnymi uderzeniami w twarz. Kiedy bita osoba, przez dłuższy czas zdołała utrzymać się w pozycji pionowej, Irma bez namysłu sięgała po pejcz i jednocześnie kilkoma kopniakami, podcinała więźniarce nogi, efektem czego, zaatakowana ofiara traciła równowagę i upadała na ziemię.
(Gertrude Diament, Czech, aged 21) "Grese was the S.S. woman Kommandant of the working parties both at Auschwitz and at Belsen. I have seen her at both camps, when in charge of working parties, beating women and girls with a stick. Her favorite habit was to beat them until they fell to the ground and then kicked them as hard as she could with her heavy boots."
[Diament, Gertrude: Statement, Bergen-Belsen Trial, 1945]
Nie było innego wyjścia, ofiara musiała się jakoś bronić, zasłaniając twarz dłońmi, wielokrotne uderzenia twardym pejczem, zmuszały leżącą do nieustannego podejmowania walki. Irma chciała czuć swoją przewagę nad przeciwnikiem, to ją podniecało i dawało dodatkową adrenalinę. Jeśli ofiara poddawała się, była następnie kopana w głowę, podbrzusze i nerki, aż do utraty przytomności. Więźniowie często wspominali, że Irma czerpała nieukrywaną satysfakcję z tego typu zachowań, a wręcz wpadała w stan euforii graniczący z osiągnięciem orgazmu.
"Popędu takiego jak seksualny nie da się tak łatwo wyprzeć i wyłączyć. Ale jeśli już nie można bez reszty stłumić rozkoszy zmysłowej i sfery seksualnej, to można przynajmniej ich nie dostrzegać, można je zanegować lub wyprzeć."
[Mainwald, Stefan "Seksualność w cieniu swastyki", Wydawnictwo Trio, Warszawa 2003]
W Auschwitz tłumiono fakt, że nie stosowano się do tzw. ustaw rasowych. Świadomie pozwalano esesmanom i esesmankom na kontakty fizyczne z przedstawicielami gorszej rasy, a wszystko po to by nie ujawniać czym tak naprawdę był obóz koncentracyjny i jak wiele innych rozporządzeń i regulaminów było nagminnie łamanych przez nazistowskie władze. W Birkenau więźniarki widząc Irmę, bały się nie tylko o swoje życie, lecz także obawiały się, że rzeczą znacznie gorszą od bicia czy poniżenia, była groźba gwałtu, oznaczająca wyrok śmierci lub długotrwały uraz psychiczny u molestowanych kobiet.
Nawet teraz, wyparta ze świadomości społeczeństwa historyczna prawda o życiu seksualnym nazistowskich zbrodniarzy jest zepchnięta w kąt i wzbudza w Niemczech zbiorowy kompleks, czyniąc z tego narodu ludzi niezdolnych do zaakceptowania własnej winy z przeszłości.
W III Rzeszy kobiety, które uprawiały seks z niearyjskim przedstawicielem płci męskiej, publicznie potępiano i napiętnowano. Kiedy dochodziło do "hańby rasowej", kobieta pozbawiana była czci i honoru. Dochodziło nawet do tego, że ścinano jej włosy i wymierzano chłostę. Oprowadzano ją po ulicach miasta z zawieszoną tabliczką "Jestem żydowską świnią". Czy Irma Grese była jedną z takich "żydowskich świń"? Odpowiedź brzmi: Tak, była. Dziewczyna, która wydawać by się mogło, chciała służyć państwu i być wzorową przedstawicielką germańskiego narodu, zrobiła coś, co w oczach nazistów było największym grzechem, jaki mogła popełnić aryjska kobieta: splamiła swój honor i zhańbiła rasę!
Bo we mnie jest seks, co pali i niszczy...
Pomimo swoich homoseksualnych zapędów, kochankami Irmy byli przede wszystkim wysocy rangą oficeroweie SS, w tym Josef Kramer, późniejszy komendant Birkenau, Josef Mengele, lekarz przeprowadzający eksperymenty medyczne na bliźniętach, a także inni, jak SS-oberscharfuhrer Franz Hatzinger, kierownik urzędu budowlanego w Auschwitz. To właśnie ten ostatni, o czternaście lat starszy od Irmy mężczyzna, był uważany za jej chłopaka. Tuz pod dymiącymi kominami krematoriów, rozkwitła między nimi gorąca miłość, podobno odwzajemniona przez każdą ze stron. Cóż, wszystko byłoby w porządku, ale Franz był żonaty, jednak i to nie zraziło esesmanki oraz nie przeszkodziło jej w prowadzeniu dalszej miłosnej intrygi. Najwidoczniej "Hatchi" tak mocno wpadł Irmie w oko, że kilka miesięcy później nadzorczyni będzie prosić Kramera o zgodę na pozostanie w obozie Bergen-Belsen, u boku swojego wiernego kochanka. Dla Irmy była to dobra sytuacja, dziewczyna wreszcie się jako tako ustatkowała emocjonalnie i znalazła stałego partnera , który podzielał jej seksualne upodobania. Niestety, nie dane było długo Irmie cieszyć się z osiągniętego celu. W pierwszych miesiącach 1944 roku, życie Irmy Grese po raz kolejny uległo tymczasowemu zachwianiu. Dwudziestoletnia esesmanka zaczęła przeczuwać, że opóźniająca się menstruacja i gorsze samopoczucie, mogą oznaczać tylko jedno: ciążę.
Aryjski płód, którego nie było
Świat nigdy nie dowiedziałby się o domniemanej ciąży Irmy Grese, gdyby nie pewna książka węgierskiej Żydówki, doktor ginekologii, Giselli Perl, która niedługo po zakończeniu wojny odsłoniła okrutną prawdę, jaka nigdy nie powinna była ujrzeć światła dziennego. Jest to także kolejny etap w dochodzeniu do prawdy, jakim absurdalnym miejscem był obóz zagłady. Czy ciąża Irmy była wydarzeniem autentycznym? A czemu nie miałaby nim być?
Wiele nadzorczyń w czasie kilkumiesięcznej pracy w obozach zachodziło w ciążę i rodziło dzieci. Dla przykładu nadzorczyni Erna Wallisch z Majdanka, zmarła niedawno była esesmanka, w czasie służby zaszła w ciążę z jednym z esesmanów i to był główny powód dla którego opuściła obóz. Inna nadzorczyni z Majdanka, jak wspominały ocalone więźniarki, również zaszła w ciążę, mimo tego, odmienny stan esesmanki nie miał wpływu na jej zachowanie, gdyż do samego rozwiązania katowała więźniów z nie słabnącym sadyzmem.
Irma nie miała powodów żeby postępować inaczej niż pozostałe nadzorczynie w stanie błogosławionym, jednak w jej przypadku sprawa wyglądała nieco inaczej. Dziewczyna wpadła w panikę, bo za nic nie mogła wiedzieć, kto jest ojcem dziecka! Równie dobrze, mógł nim być któryś z niemieckich oficerów, Kramer, Mengele czy "Hatchi", a co jeśli ojcem dziecka był... ktoś z szerokiego grona więźniów, z którymi Irma miała przyjemność spać? I tutaj dopiero zaczęły się prawdziwe kłopoty Irmy...
W 1948 roku doktor Gisella Perl napisała własne wspomnienia z miesięcy spędzonych w Auschwitz, w książce ze szczegółami przedstawiła całą tragedię więźniów obozu zagłady oraz swoją pracę jako lekarza-ginekologa tysięcy kobiet skazanych na niechybną śmierć.
Kiedy Irma Grese leżała (może powinno się napisać gniła) trzeci rok w zbiorowej mogile na cmentarzu więziennym w Hameln, zarówno ci, co byli jej ofiarami, jak i osoby, które co nieco o niej wiedziały z procesu, dowiedzieli się, że młoda nadzorczyni miała swoją tajemnicę, przez dwa lata ukrywaną w obawie przed nazistowskim wymiarem sprawiedliwości. Czego tak bardzo bała się Irma, co mogło przekreślić marzenia młodej dziewczyny o dalszej karierze esesmanki i całkowicie zmienić jej życie, niestety na gorsze?
W przypadku, kiedy ojciec dziecka był znany, nie robiono żadnych problemów, jeśli para nie była małżeństwem, zazwyczaj obydwoje zgadzali się na zawarcie związku małżeńskiego. Oczywiście chodzi o parę, w której zarówno ojciec jak i matka spłodzonego dziecka byli pełnoprawnymi Aryjczykami. Gorzej, gdy aryjska kobieta "puściła się" z nie-aryjskim mężczyzną w wyniku czego, spłodzone dziecko nie mogło być uznane za wartościowe rasowo. Irma miała więc tylko jedno rozwiązanie, jeśli nie chciała zostać uznaną za potępioną, musiała poddać się aborcji, a o to w obozie nie było trudno. Jak nigdzie, w kacetach przeprowadzano aborcje na masową wręcz skalę.
Doktor Gisella Perl wielokrotnie przeprowadzała aborcje w obozowych rewirach. Robiła to przede wszystkim dla dobra ciężarnych więźniarek, tym samym ratując je przed śmiercią w komorze gazowej. W czasie selekcji kobiety w ciąży, zwłaszcza tej widocznej, nie miały żadnych szans na przeżycie. Jeśli nie zostały od razu skierowane na śmierć, były używane jako króliki doświadczalne przez któregoś z lekarzy SS.
"W obozach koncentracyjnych ciążę przerywa się często nawet w siódmym miesiącu. Nierzadko ciężarne kobiety bije się tak długo, aż tracą poczęte dziecko [...] Żydowscy lekarze więźniowie przeprowadzają potajemnie aborcje u ciężarnych Żydówek, żeby oszczędzić im śmierci przez uduszenie w komorach gazowych. Kobiety przemyca się do baraku sanitarnego, gdzie dokonywane są aborcje. Często kobiety rodzą jednak dzieci potajemnie, a wiele z tych niemowląt zostaje zabitych i uznanych za martwe płody."
[Mainwald, Stefan "Seksualność w cieniu swastyki", Wydawnictwo Trio, Warszawa 2003]
Co stałoby się z Irmą, gdyby jej ciąża została zauważona i jeśli ona sama nie umiałaby powiedzieć, kto jest ojcem dziecka? Na jaw wyszłyby wszystkie jej perwersyjne upodobania i biseksualna orientacja, a także fizyczne kontakty z osobami nieczystymi rasowo. Raczej nie byłoby usprawiedliwienia dla tak haniebnych czynów i młoda nadzorczyni musiałaby zostać ukarana, jako przykład dla pozostałych. Tutaj byłyby dwie możliwości, jakie przychodzą mi na myśl, co do dalszych losów Irmy. Na początku łagodniejsze wersje, pierwsza jest taka: zakładając, że ojcem dziecka był niemiecki żołnierz, Irma bierze z nim ślub i nadal pracuje w obozie jako SS-Aufseherin. Inna wersja: ojciec dziecka jest nieznany, ale Irma ma pewność, że jest nim któryś z wartowników lub oficerów SS, dziewczyna zostaje przyjęta do jednego z domów Lebensborn, w którym miałaby zapewnione lokum i opiekę lekarską, a po sprawdzeniu "czystości krwi" państwo dbałoby zarówno o nią oraz o jej aryjskie dziecko. Domy Lebensborn były takimi państwowymi zakładami dla niezamężnych matek, w których mogły rodzić czyste rasowo dzieci i dostawały opiekę a także uprzywilejowane traktowanie.
Druga możliwość jest bardziej drastyczna. Irma jako świadoma "hańbicielka rasy" zostałaby oficjalnie zdegradowana, zabrano by jej wszelkie przywileje i jako osobę, która złamała ustawę rasową, na podstawie ówczesnych przepisów prawnych, skazano by na kilka lat w... obozie koncentracyjnym. W dalszym postępowaniu Irma Grese stałaby się obozowym numerem, a w niedługim czasie, podzieliłaby los swoich ofiar: udusiłaby się w komorze gazowej.
"The memoirs of Olga Lengyel and Gisella Perl employ similar language to descripe Irma Grese; Perl wrote: "She was one of the most beautiful woman I have ever seen. Her body was perfect in every line, her face clear and angelic and her blue eyes the gayest, the most innocent eyes one can imagine. And yet, Irma Greze [sic] was the most depraved, cruel, imaginative sexual pervert I ever came across."
[Hayes, Peter: "Lessons and Legacies"; Holocaust Educational Foundation, 1999]
[Perl, Gisella: "I Was a Doctor in Auschwitz"; New York:International Universities Press, 1948]
Z dokumentów, jakie znajdują się w archiwum muzeum Auschwitz-Birkenau, można dowiedzieć się, że w styczniu 1944 roku, Irma miała robione badania krwi na obecność syfilisu. I nic ponad to. Resztę, czyli informacje o aborcji, której poddała się Irma można przeczytać w książce "Byłam lekarzem w Auschwitz". Może był to rodzaj zemsty, ukarania zbrodniarki? Wyrzucenia całego swojego gniewu i niemocy, jaka wtedy towarzyszyła Giselli? Właściwie dlaczego autorka książki miałaby kłamać i pisać zmyślone fakty o intymnym życiu esesmanki? Po co, skoro wtedy Irma już nie żyła, została ukarana w świetle prawa jako zbrodniarka wojenna! Gisella Perl, lekarka, której zadaniem było ratowanie ludzkiego życia, w Auschwitz je niszczyła i to wielokrotnie, a tragedie tamtych ludzi, prześladowały ją jeszcze wiele lat po wojnie. Podobno spisanie relacji czy wspomnień było dla więźniów środkiem pomagającym na przezwyciężenie doświadczeń Zagłady. Tak też zrobiła Gisella, ale czy to wystarczyło by móc spokojnie spać? I to wszystko, co mogę napisać na ten temat. Sprawa, do czasu wyjaśnienia, zostaje zamknięta.
KZ-syndrom
Tematy związane z życiem seksualnym nazistowskich zbrodniarzy zostawiamy daleko w tyle. Osoby zainteresowane tymi zagadnieniami, odsyłam do książki "Seksualność w cieniu swastyki", rzetelnego opracowania, które w zwięzły i przede wszystkim zrozumiały dla czytelnika sposób wyjaśnia najważniejsze wydarzenia hitlerowskich Niemiec, jakie miały wpływ na pożycie intymne całego germańskiego społeczeństwa.
Tymczasem nasza bohaterka wciąż pracowała w obozie "C" na funkcji SS-Oberaufseherin, kolejno nadzorując polskie, a następnie węgierskie Żydówki, przy okazji biorąc czynny udział w selekcjach na rampie oraz w samym obozie "C".
I tutaj pojawiły się poważne "występki" Irmy, które nie zostały ani zapomniane, ani pominięte w późniejszym procesie sądowym. Przywołana została sytuacja, opisana przez świadka, Ilonę Stein, która zeznała, że widziała jak nadzorczyni Irma Grese zaatakowała kobietę rozmawiającą przez druty ze swoją córką bądź siostrą. Wszystko działo się w pobliżu obozowej kuchni, do której więźniarki nie mogły się zbliżać. Świadek Stein opisała ze szczegółami, jak Irma biła kobietę, dopóki tamta nie upadła na ziemię. Oczywiście Irma pomagała sobie pejczem, pasem i podkutymi butami bo to był najskuteczniejszy sposób, aby ukarać krnąbrną więźniarkę. Twarz bitej kobiety szybko nabrała czarno-granatowych barw, a w rezultacie zmasakrowaną ofiarę na trzy tygodnie zatrzymano w obozowym szpitalu. Stein podkreślała, że wielokrotnie widziała Irmę w towarzystwie Josefa Mengele, jak przeprowadzają selekcję i nie rzadko zdarzało się, że zauważywszy uciekające więźniarki, Irma osobiście je torturowała lub zlecała ich zastrzelenie któremuś z esesmanów.
Świadek Dora Szafran zeznała, że Irma osobiście zastrzeliła dwie więźniarki w obozie "A", które w trakcie selekcji zostały wyznaczone do gazu. Kobiety, chcąc uniknąć śmierci, wyskoczyły przez okno, jednak ich próba ucieczki została zauważona przez Irmę i nadzorczyni bez wahania sama je zastrzeliła. Podobno ciała zamordowanych więźniarek jeszcze długo leżały na ziemi, brocząc krwią.
Ale najpoważniejszy zarzut i tym samym oskarżenie wysunięte podczas procesu wobec Irmy skierowała Edith Trieger. Zeznała, że w sierpniu 1944 roku, Irma Grese zastrzeliła trzydziestoletnią węgierską Żydówkę, która stała pod swoim blokiem i obserwowała selekcję nowego transportu na rampie. Pomimo ostrzeżenia i polecenia, by kobieta wróciła do baraku, tamta nie wykonała żadnego ruchu. Irma odbezpieczyła pistolet i wystrzeliła, celując w lewą pierś więźniarki. Rzecz jasna, kobieta zginęła na miejscu.
Świadek Helene Kopper zeznała, że będąc w komandzie pracującym na zewnątrz obozu i które było nadzorowane przez Irmę Grese, młoda esesmanka była odpowiedzialna za śmierć około trzydziestu więźniarek dziennie! Irma kazała kobietom oddalić się od miejsca pracy, czasem kazała im udać się na wprost tzw. "pasa śmierci", biegnącego wzdłuż drutów, po przekroczeniu którego, wartownicy na wieżyczkach mogli bez uprzedzenia strzelać do więźniów. Helene, zapytana podczas procesu w Luneburgu czy w obozie wiadomo było o tym, że Irma Grese świadomie przyczynia się do śmierci więźniów, odpowiedziała: "Yes, everybody knew about it and Grese got the Kriegsverdienstkreuz."
(Helene Kopper, Hungarian, aged 35) "Whilst Grese was in charge of the working partiy she always carried a rubber truncheon. She was repsonsible for at least 30 deaths a day, resulting from her orders to cross the wire, but many more on occasions. It was always my job, ordered by Grese, to count the dead, and I, together with some other women, used to load the bodies into one of the railway wagons after working hours."
[Kopper, Helene: Statement; Bergen-Belsen Trial, 1945]
Są też inne, równie straszne dowody na to, że oskarżona Irma Grese była winna popełnionych zbrodni w Auschwitz. Do tych największych przestępstw trzeba dodać wiele mniejszych, popełnianych każdego dnia na setkach niewinnych ofiar. Pomimo, że sama nie mordowała, Irma decydowała o tym, kto zostanie skierowany do gazu czyli na śmierć.
Such imagetry was maintained as recently as 1990, when this description of Grese appeared in Germany's Evangelische Sonntagsblatt:
"She shot woman in cold blood, siced dogs on them, beat girls senseless. That's why she is in Luneburg before a British military court. As a perperator, one of many? One of many, if she were not so lovely. The gruesomeness is not reflected in her face. She was a devil in disguise, a package of lies, a woman like a false promise. A charmer (bewichter?) perhaps. Her photo, at any rate, hangs in the lockers of English soldiers, her name enlivens the headlines of the court reporter."
[Hayes, Peter: "Lessons and Legacies"; Holocaust Educational Foundation, 1999]
Zbiorowa odpowiedzialność Niemców czy wykonywanie poleceń były argumentem obronnym oskarżonych? Do tego wszystkiego, można dorzucić wielokrotne katowanie i bicie więźniów, umyślne skazywanie ich na dodatkowe cierpienia polegające na wielogodzinnych apelach oraz bezsensownych karach za zupełnie błahe przewinienia. W książkach czy filmach dokumentalnych, przewijają się wątki z Irmą w roli głównej, tu fragment z książki "Oświęcim. Cmentarz świata", Jana Masłowskiego:
"Esesmani wykazywali złośliwość połączoną z okrucieństwem, np. w Brzezince esesówka Irma Greze "Gryze", urządziła komandu Weberei (krawczynie) w Wielkanoc 1944 roku całodniowy "sport" na pobliskich wertepach."
[Jan Masłowski "Oświęcim. Cmentarz świata"; Książka i Wiedza, Warszawa 1995]
A tu inny fragment o Irmie, tym razem z książki Krystyny Żywulskiej "Przeżyłam Oświęcim":
"Wchodząc do szrajbsztuby zauważyłam kilka kobiet w pasiakach. Stała przed nimi aufzejerka Gresse, zwana die schone Irma [piękna Irma] - smukła, złotowłosa, o czarnych zimnych oczach. Drażniła szpicrutą skaczącego wilka. Wilk siał popłoch wśród wystraszonych pasiaków, co najwyraźniej bawiło piękną Irmę. Jak się okazało, aufzejerka przyprowadziła wychodzące na wolność. Zabawa z psem była ostatnią "rozrywką", jaką im urządziła.."
[Krystyna Żywulska "Przeżyłam Oświęcim"; Warszawa 2006]
Nie było rzeczą łatwą przywoływać w pamięci tragiczne wydarzenia z czasów wojny, dlatego większość byłych więźniów wolała milczeć niż rozdrapywać ledwo co zagojone rany. Choroba poobozowa, którą określono jako KZ-syndrom, nadal nie pozwala świadkom zbrodni wyzwolić się z koszmarów przeszłości. Mimo tego, byli tacy, co chcieli zeznawać, mając na uwadze to, że bez ich relacji, ukaranie zbrodniarzy byłoby niemożliwe, a przyszłe pokolenia nigdy nie dowiedziałyby się całej prawdy o Holocauście.
ssaufseherin
Wysłany: Pią: 05 Gru 2014
Temat postu: SCHNELL! Aufseherin Irma Grese /tekst bloga 2007-2012/
"Der Fanatismus ist das einzige
Willensstärke, zu der auch die
Schwachen und Unsicheren
gebracht werden können"
Fryderyk Nietzsche
Od początku swego istnienia, władza, jaką ustanowili hitlerowcy przemawiała językiem bezkompromisowego autorytetu i domagała się poświęcenia własnych interesów interesom zbiorowości. Każdy Niemiec musiał wbić sobie w świadomość, że zbiorowość niemiecka, której cele wyraża wola Führera, może podporządkować sobie każdy interes jednostki. "Du bist nichts, dein Volk ist alles" - "Jesteś niczym, twój naród jest wszystkim". Im większa była zdolność do poświęcenia swego "ja" i do ślepego posłuszeństwa rozkazom, które legitymowały się wolą Führera, tym większa była szansa jednostki na znalezienie się wśród najlepszych. Faszystowska zasada rządzenia wynikała z "zasady wodzostwa", którą można przedstawić jako hierarchię posłuszeństwa i odpowiedzialności. Była to także hierarchia strachu. Obsesyjne przekonanie o potrzebie wykonania każdego rozkazu jawi się jako klasyczny przypadek działania mechanizmu sado-masochistycznego. Strach stał się główną racjonalizacją działań ludzkich i on nadawał sens istnieniu oraz działaniu faszystowskiej władzy.
Dziś, wiele lat po tragicznych wydarzeniach II wojny światowej, można jasno stwierdzić, że hitleryzm był ideologią ślepej wiary i ślepego posłuszeństwa. Tworzony w ówczesnych Niemczech nazistowski aparat terroru opanował najważniejsze dziedziny życia społecznego i politycznego. Powoli a jednak zdecydowanie rosła w siłę potęga hitlerowskiego "Vaterlandu", zwracając się przede wszystkim do ludzi młodych, tak bardzo stęsknionych i szukających dla siebie autorytetu. Podążali oni drogą, jaką wytyczył im Wódz, poświęcając wszystko nawet za cenę własnego życia.
W ciągu swojego krótkiego życia, Irma Grese osiągnęła wszystko to, co mogła osiągnąć niemiecka kobieta całym sercem oddana swojej ojczyźnie i Führerowi. Jej fanatyczne posłuszeństwo wobec nazistowskiej propagandy i chęć wypełnienia "misji" powodowały niewyobrażalne cierpienie niewinnych ludzi, doprowadzając ją w przed oblicze sprawiedliwości, a ta wydała najsurowszy wyrok...
"Każde wielkie działanie na tym świecie jest zwykle spełnieniem
pragnienia od dłuższego czasu obecnego w milionach ludzkich
serc i będącego przedmiotem powszechnej tęsknoty."
Adolf Hitler, Mein Kampf
Ein Volk, Ein Reich, Ein Führer!
W 1923 roku, w tym samym, w którym urodziła się Irma Grese, została wydana w Niemczech książka Artura Moellera van den Brucka zatytułowana "Das dritte Reich" [Trzecia Rzesza], w której autor głosił jako najwyższą wartość ducha ascetyczną kulturę średniowiecza, potępił kulturę Zachodu i uzasadniał przeszłością niemiecki nacjonalizm. To właśnie Moeller rozpropagował określenie "rewolucyjny konserwatyzm" - wieczne i trwałe wartości narodu niemieckiego przeciw tradycji mieszczańsko-liberalnego XIX-wiecza. W tym przypadku oznaczało to całkowite podporządkowanie się celom państwa...
Nie tylko literatura polityczna, która miała za zadanie podbudowywać teoretycznie nacjonalizm niemiecki, wywierała duży wpływ na życie społeczne i kulturalne w Niemczech lat dwudziestych ubiegłego wieku. Sztuka niemiecka zmieniła po wojnie swojego adresata. Stała się w większym stopniu sztuką masową. Taką sztuką stał się przede wszystkim film. Film niemiecki tworzył arcydzieła, które przeszły na zawsze do historii filmu. Było jednak w tej sztuce coś nad wyraz przygnębiającego. Był w niej bunt człowieka przeciw społeczeństwu, przeciwko wszelkim więzom społecznym.
Pustka? Samotność? W jednym z najbardziej zaludnionych krajów Europy, w kraju wysoko rozwiniętej cywilizacji technicznej, wśród stłoczonych skupisk wielkomiejskich? Stabilizacja życia politycznego, koniec inflacji, możliwość ułożenia sobie przyszłości - to wszystko nie zapełniało pustki wewnętrznej i męczącego poczucia samotności. Okres ten jest okresem postępującego powszechnie we współczesnym kapitalizmie zjawiska dezintegracji węzów społecznych. Doprowadziło to do nieustannego potęgowania uczucia pustki i zagrożenia, poczucia własnej słabości i potrzeby mocnego autorytetu.
"Problem nacjonalizmu ludzi jest pierwszym i głównym warunkiem stworzenia zdrowych socjalnych warunków jako podstawy wychowania jednostki. Ponieważ tylko ten, kto poprzez wychowanie i szkołę poznał kulturalną, ekonomiczną, a nade wszystko polityczną wielkość swojej ojczyzny, może uzyskać poczucie dumy, że jest członkiem takiego narodu."
Adolf Hitler, Mein Kampf
W tamtym czasie, hitlerowska NSDAP zaczyna liczyć się jako partia masowa. Koniec lat dwudziestych to dla całych Niemiec gwałtownie pogłębiająca się depresja gospodarcza. Jest to także koniec stabilizacji i względnego spokoju. Trzeba pamiętać, że Niemcy były krajem przemysłowym a więc krajem robotniczym. Pierwszą konsekwencją kryzysu gospodarczego było bezrobocie. Jego ofiarą padali robotnicy mniej wydajni i gorzej wykwalifikowani.
Kto zna Niemcy, może stwierdzić, jak bardzo urozmaicony jest krajobraz niemiecki: miejscami urzekająco piękny, jak w dolinie górnego biegu Renu, w Schwarzwaldzie, w Turyngii czy w Dolnej Bawarii, miejscami posępny w swej monotonności, jak na piaskach Brandenburgii, na bagnistych obszarach Meklemburgii lub u ujścia Łaby i Wezery. Tak samo zróżnicowana była wieś niemiecka: bogata dobytkiem materialnym, siłą organizacji społecznej, zacofana i wyludniająca się z roku na rok w okolicach podgórskich - jak Bawaria Górna lub w regionach wielkiej własności ziemskiej - zwłaszcza we wszystkich wschodnich prowincjach Prus, w Meklemburgii i Szlezwiku-Holszynie.
Kryzys pogłębiał się i na wsi, odbijając się szczególnie dotkliwie na małorolnej biedocie. Na początku lat trzydziestych kryzys finansowy został co prawda powstrzymany, ale i to nie zmieniło trudnej sytuacji ekonomicznej Niemiec. Bezrobocie i nędza przyczyniały się do radykalizacji nastrojów. Rozpętana wówczas na niebywałą skalę propaganda hitlerowska wyzyskiwała te nastroje bardzo skutecznie. Zebrania i wiece, w których uczestniczyły dziesiątki tysięcy słuchaczy, odbywały się na wolnym powietrzu, na placach i stadionach. W licznych pochodach i manifestacjach brały udział już setki tysięcy uczestników. Wysoki udział chłopstwa w ruchu partii spowodowany był naciskiem, jaki Adolf Hitler kładł na zaniedbany dotąd teren wiejski. Zdumiewająco wysoki odsetek członków partii stanowili robotnicy i chłopi. Propaganda adresowana była do drobnego posiadacza. Mówiła ona chłopu, że stanowi sól ziemi niemieckiej, że jest najczystszym ucieleśnieniem rasy aryjskiej - i co najważniejsze, że w państwie rządzonym przez narodowych socjalistów czeka go dobrobyt i spokój.
Po 1933 roku kiedy NSDAP była już jedyną legalną partią w Niemczech dokonywano przeobrażeń różnorakich instytucji społecznych. Celem partii hitlerowskiej była całkowita instytucjonalizacja życia społecznego, czyli doprowadzenie do stanu, w którym każda reakcja społeczna kierowana jest przez państwo. Wśród tych najważniejszych przejawów instytucjonalizacji wymienić trzeba monopolistyczną - w sensie ideowo-wychowawczym - organizację życia młodzieży.
Kinder - Küche - Kirche
"Obowiązkiem państwa jest przemienić młodą latorośl w wartościowy instrument dla późniejszego powiększenia rasy. Mając to na względzie państwo narodowe musi tak kierować swoją pracą edukacyjną, aby na pierwszym miejscu nie było wpompowywanie czystej , wiedzy, ale rozwijanie zdrowych ciał. Potem przychodzi czas na rozwój zdolności umysłowych. Zawsze zaczyna się od formowania charakteru, szczególnie rozwijania siły woli i determinacji połączonej z nauczaniem przyjmowania odpowiedzialności z radością i dopiero na końcu przychodzi czas na przekazywanie czystej wiedzy."
Adolf Hitler, Mein Kampf
Młodzież w planach nazistów miała odegrać bardzo ważną rolę. Zwiększenie liczby urodzeń w Niemczach miało na celu pozyskanie nowych rąk do pracy oraz przyszłych żołnierzy walczących za Führera, a także wychowanie nowego pokolenia, w którym możnabyłoby zaszczepić ideały narodowego socjalizmu. Dążenie do tego celu stało się wyznacznikiem polityki rodzinnej prowadzonej przez Nimcy po 1933 roku. Według faszystów, naród niemiecki miał stać się wielki nie tylko w znaczeniu politycznym i duchowym, ale także liczebnym. "Od młodzieży zależy przyszłość narodu niemieckiego. Cała niemiecka młodzież musi być przygotowana do swoich przyszłych obowiązków."
Narodowi socjaliści poprzez surową dyscyplinę i wpojeniefanatycznego kultu "nowego porządku" pokazali młodej i niedoświadczonej młodzieży jak wygląda model wzorowego Aryjczyka. Zachęcona tą propagandą "przyszłość narodu", zaangażowana politycznie, odrzucała system wartości oparty na wiedzy i coraz chętniej przystępowała do takich organizacji jak Hitlerjugend czy Bund Deutscher Maedel.
Młode dziewczęta przygotowywane od najmłodszych lat do roli przyszłych żon i matek otrzymywały gruntowne szkolenie z dziedziny gospodarstwa domowego czy opieki zdrowotnej. Obecny wówczas slogan "Kinder-Küche-Kirche" polegał głównie na degradacji społecznej niemieckich kobiet. Narodowy socjalizm skazywał kobiety na zamknięcie w kręgu spraw domowych i rolę "samicy rozpłodowej i przedmiotu uciech mężczyzny-bohatera". Sam Führer tak wypowiedział się o roli, jaką mają pełnić w państwie kobiety: "Światem kobiety jest mężczyzna, rodzina, dzieci i dom." Natomiast w książce "Mein Kampf" w dwóch zdaniach opisał wszystkie powinności aryjskiej kobiety:
"W przypadku wykształcenia kobiety główny nacisk powinien być położony na ćwiczenia cielesne, następnie na rozwój charakteru i na końcu - intelektu. Ale absolutnym celem wykształcenia kobiety musi być przygotowanie jej do roli matki."
Czym więc była rodzina w społeczeństwie, w którym partia zajmowała się z osobna każdą kobietą i każdym mężczyzną a także regulowała ich stosunki i wychowywała ich dzieci? Pojęcie rodziny w III Rzeszy odnoszono zresztą do domów z co najmniej czworgiem dzieci. Pomoc finansowa, jaką oferowało państwo była tu istotnym bodźcem, który zachęcał do powiększania rodziny. "Urodzenie każdego dziecka jest bitwą" mówił Hitler a kobiety pełne dumy przekonane były, że rodzą dzieci państwu i samemu Führerowi.
Młodzież spod znaku swastyki
"W moich Ordensburgach wyrośnie młodzież, przed którą zadrży świat. Młodzież gwałtowna, zaborcza i okrutna. Takiej właśnie pragnę. Musi być odporna na cierpienie. Nie może znać słabości ani tkliwości. Chcę w jej oczach zobaczyć błysk spojrzenia dzikiego zwierzęcia."
Adolf Hitler, Mein Kampf
"Drogi młody towarzyszu!
Wciąż jeszcze nie stoisz w naszych szeregach? Może uważasz, że nie potrzebujesz podporządkować się naszej wielkiej wspólnocie młodzieży? A przecież życzeniem Führera jest widzieć całą niemiecką młodzież ujętą w H-J: To życzenie jest nam rozkazem! Istnieje tylko jedna młodzież i jest to Młodzież Hitlera!"
W taki oto sposób hitlerowska partia werbowała młodych ludzi i zachęcała do wstępowania w szeregii najbardziej zagorzałych zwolenników Führera. W pierwszych latach istnienia Hitlerjugend społeczeństwo zaniepokojone było całkowitym rozwydrzeniem najmłodszych pokoleń, którym wmówiono, że są najważniejsze. Żeńskim odpowiednikiem HJ był Związek Niemiecki Dziewcząt [Bund Deutscher Mädel] O wiele większą popularnością cieszyła się jednak przeznaczona dla dziewcząt siedemnasto- osiemnastoletnich "Wiara i Piękno" [Glaube und Schönheit] Jej program obejmował zajęcia sportowe, rytmikę, kursy prowadzenia gospodarstwa domowego i medyczne. Nie lepszą reputacją cieszyły się właśnie organizacje dziewczęce. Słabnący nadzór i niekontrolowana atmosfera rozwiązłości seksualnej, przyczyniły się do wzrostu liczby młodocianych matek. W wielu przypadkach, nie potrafiły one nawet wskazać ojców dzieci, rekrutujących się najczęściej z grona rówieśników.
Do obowiązków członkiń BDM należały cotygodniowe spotkania w Domach Młodzieży oraz jedno popołudniowe przeznaczone na zajęcia z wychowania fizycznego. Ponadto musiały one brać udział w przygotowywanych przez BDM wyjazdach, obozach organizowanych w schroniskach młodzieżowych, wieczorach rodzicielskich, akcjach reklamowych oraz kwestach.
Szkolenia żeńskich przywódczyń wyglądały podobnie jak u chłopców. Najwyższą rangą dziewczęta uczęszczały do jednej z trzech Szkoł Przywódczyń Rzeszy należących do BDM. Również młodzież żeńska przysposabiana była do przyszłej wojny. Na pierwszy plan wysunięto kształcenie dziewcząt na sanitariuszki. Przygotowywano je także do wykonywania różnych zajęć, aby zapewnić na przyszłość dopływ siły roboczej dla niemieckiego przemysłu. W czasie wojny wiele z dziewcząt i młodych kobiet miało zastąpić w pracy mężczyzn.
Wszystkie te zmiany w ruchu młodzieżowym odbijały się bardzo niekorzystnie na relacjach rodzinnych, gdzie więź łącząca dzieci i rodziców zaczęła słabnąć, a co najważniejsze, podważony został autorytet moralny władzy rodzicielskiej. Faszyści stworzyli wyrafinowany system kontroli i tak już zastraszonego społeczeństwa poprzez swoich najbardziej oddanych zwolenników czyli dzieci. Zdziczenie i upadek moralny to najczęściej pojawiające się określenie ówczesnej młodzieży. Rodzice nie mogli czuć się bezpiecznie i swobodnie w obecności własnych dzieci, musieli uważać na każde wypowiedziane słowo. Nie należały do rzadkości donosy na własnego ojca czy matkę przez gorliwego syna czy córkę oddancyh Hitlerowi. Wiele rodzin uległo w ten sposób rozbiciu.
[Ryszka, Franciszek "Noc i mgła", Warszawa 1966]
[Ryszka, Franciszek "U źródeł sukcesu i klęski", Warszawa 1975]
Narodowosocjalistyczna rodzina
"Dopiero kiedy naród jest zdrowy we wszystkich częściach, na ciele i duszy, wtedy radość z przynależności do niego może odpowiednio wzrosnąć do tego wzniosłego uczucia, które my nazywamy "narodową dumą".
Adolf Hitler, Mein Kampf
Według narodowego socjalizmu instytucja małżeństwa nie służy do przeżywania indywidualnego szczęścia. Miłość nie jest sprawą prywatną. Państwo ma monopol na dokonywanie aborcji. Ciążę wolno przerwać tylko wtedy, gdy zagrożone jest życie matki. "Aryjskiego płodu nie wolno usunąć pod karą śmierci."
Ponieważ przeznaczeniem kobiety jest rodzenie żołnierzy, w sypialni mogą być szczęśliwe tylko wtedy, kiedy są również płodne. Ich wartość zależy od tego, czy oddają swoje ciała na służbę państwa. Trzecia Rzesza uznaje oficjalnie tylko seksualne czynności reprodukcyjne, ignoruje natomiast przyjemność zmysłową. Dla Hitlera i jego ideologów rodzina to wspólnota powołana w celu płodzenia żołnierzy. Więzy emocjonalne mają łączyć jednostkę z państwem, narodem i Fuhrerem, a nie z drugim człowiekiem. Na czułość, a tym bardziej miłość nie ma już miejsca.
Najważniejszym wyznacznikiem kobiecości jest zdolność rodzenia dzieci. Po urodzeniu dzieci, ma je wychowywać zgodnie z wolą reżimu. Wychowanie to obejmuje również rozwijanie u dzieci cech specyficznych dla danej płci. Chłopcy mają być dzielni i bohaterscy, a dziewczynki kobiece i delikatne.
Hitlerjugend i Bund deutscher Madel, podobnie jak domy rodzicielskie uporczywie pomijają kwestię cielesności. Zamiast uświadamiania popiera się seksualne koleżeństwo. W Trzeciej Rzeszy obowiązki rodzinne mężczyzny kończą się na płodzeniu dzieci i zarabianiu na utrzymanie. Wraz ze spłodzeniem dzieci odpowiedzialność za nie przechodzi na matkę. W małżeńskiej wspólnocie życiowej mężczyźni znajdują to, czego im trzeba: mieszkanie oraz nakryty stół.
Strach, który uzdrawia
"Ludzie potrzebują uzdrawiającego strachu...", tak niegdyś powiedział Adolf Hitler, czy może "Piękny Adolf", jak nazywały go czasem kobiety. Ustanowiwszy władzę w państwie, zbudował system oparty na klasycznym ucieleśnieniu tyranii, to znaczy taki, w którym samowolna tyrania decyduje o losach państwa i wszystkich jego poddanych. Był to układ spowodowany przez powszechne działanie strachu. W hitlerowskich Niemczech nie było innego argumentu dla posłuszeństwa, jak strach. Strach staje się neurotycznym lękiem prześladowczym, powodującym uczuciową identyfikację z "wodzem".
Rosnące wymagania stawiane jednostkom, napięcia i nieuchronne stresy psychiczne otaczały jakby żelazną obręczą jednostki i grupy ludzkie. Im więcej wysiłku domagała się władza od obywateli, tym bardziej rozszerzał się zakres odpowiedzialności i obawa, że jej się nie sprosta. Poza racjonalną obawą o sprostanie stawianym wymaganiom musiał się wkraść lęk. Strach nieskonkretyzowany, a więc irracjonalny, że niezadośćuczynienie obowiązkom względem wspólnoty spowoduje oskarżenie o wrogość i wówczas oskarżony będzie bezbronny i osamotniony wobec wszechpotęgi władzy."
Hitler, nie mógłby tak skutecznie prowadzić swojej polityki narodowego terroru, gdyby nie powszechna propaganda, kreująca Niemcy na naród wybrany, "naród Panów". Josef Goebbels, który od 1933 roku, nieprzerwanie pełnił rolę ministra propagandy, skutecznie realizował wyłożoną przez siebie zasadę: "Istota propagandy polega na tym, aby ludzi zdobyć dla jakiejś idei, związać ich z nią tak głęboko, tak żywotnie, by ostatecznie stali się jej niewolnikami i nie potrafili się od niej wyzwolić."
Ale nie darmo ministerstwu propagandy podporządkowano także kulturę i sztukę. Ich podstawowym zadaniem była służba narodowi. Sztuka wzniecania nienawiści i dramatyzowania jej do niebywałych granic, umiejętność stałego balansowania między konkretem a abstrakcją, technika stałego przypominania o obecności wroga i o stałym przez niego zagrożeniu: względem zbiorowości i względem indywidualnego losu każdego Niemca - to największy sukces propagandy hitleryzmu.
W wychowaniu światopoglądowym, obok normalnie występujących w hitleryzmie elementów - rasizmu, antysemityzmu, kultu wodzostwa - na uwagę zasługuje apoteozowanie bohaterskiej śmierci jako przeznaczenia młodego człowieka.
Używano nawet hasła: "Urodziliśmy się, aby polec za Niemcy".
[Holzer, Jerzy "Państwo Hitlera", Warszawa 1972]
Mój Honor zwie się Wierność
Honor dla każdego Niemca był wartością najwyższą. Honor czyli służba i bezwzględne posłuszeństwo wobec narodu i wodza. Tym wartością przysięgali być wierni aż do śmierci, na którą zresztą byli przygotowywani i na którą czekali. Bo czyż największym honorem dla niemieckiego żołnierza nie była śmierć poniesiona za ukochaną ojczyznę?
Chcieli wierzyć, że wojna, którą prowadzi naród, toczona jest w imię wyższych wartości. Z ich strony, wszelkie działania zbrojne i ludobójcze miały swoje racjonalne uzasadnienie. Jakie?
"Oczy z zafascynowaniem wpatrujące się w punkt, z którego wydaje się wydobywać całe światło świata. Muszą zostać oślepione i jednocześnie ślepe na wszystko dookoła. Nas z magiczną mocą zaślepiła tajemnica, która zdawała się być ukryta za słowami "Wielkie Niemcy".
[Maschmann, Melita "Bilans - Moje życie w Hitlerjugend. Bez usprawiedliwienia", Kraków 2005]
Wielkie Niemcy! To właśnie jest to, w imię czego umierali zbrodniarze wojenni sądzeni za ludobójstwo. Tylko ten jeden powód mogli wysunąć oskarżeni. Niemcy, które zostały wybrane, by panować nad wszystkimi innymi, niegodnymi narodami. Niemcy, które miały stworzyć rasę "nadludzi", w pełni oddanych swemu naczelnemu przywódcy, który, gdy wojna okazała się klęską, odwrócił się od poddanych, skazując ich na nierówną walkę i niechybną śmierć.
Cokolwiek by się stało, musisz pamiętać, że "twój naród jest wszystkim", ty jedynie wypełniasz rozkazy. Honor nie może zostać splugawiony...
"Nic dziwnego, że to pokolenie, które weszło w dorosłe życie pod rządami nazistów, było jeszcze bardziej antysemickie niż pokolenia wcześniejsze. W Niemczech hitlerowskich młodzież była fanatycznie antysemicka i rasistowska. Żyli oni przecież w urojonym świecie opartym na kultowym wzorze poznawczym tak odmiennym od naszego, jakby rzecz działa się na innej planecie."
[Goldhangen, Daniel Jonah "Gorliwi kaci Hitlera", Warszawa 1999]
________________________________________
Irma Grese: studium tyranii
Jak może wyglądać "Anioł Piekieł" czy "Bestia z Auschwitz"? Jak bardzo okrutna i nieludzka musiała być istota nosząca te przydomki, przywołujące na myśl wszystko, co najgorsze? Kim była osoba znana jako "Anioł Śmierci", "Hiena z Belsen"...? Choć mnogością tych, mrożących krew w żyłach przydomków, można byłoby obdzielić wielu najbardziej wypaczonych zwyrodnialców, wszystkie one zostały nadane jednej i tej samej osobie. Kiedy pojawiała się na placu apelowym, dookoła zapadała niczym nie zmącona cisza a tysiące par oczu śledziły każdy jej krok i gest. W Konzentrationslager Auschwitz więźniowie nazywali ją po prostu "Piękną Irmą". Ta, z pozoru niewinnie wyglądająca dziewczyna, średniego wzrostu, o zgrabnej sylwetce, łączyła w sobie wszystko to, co może być najbardziej przerażające w obozach koncentracyjnych. I właśnie owe połączenie jej niezwykłej urody i brutalności, z jaką traktowała więźniów spowodowało, że już podczas procesu załogi obozu Bergen-Belsen prasa, a tym samym dziennikarze, określili ją mianem "Pięknej Bestii".
Myśląc o wizerunku nazistowskiego zbrodniarza nasuwa się nam obraz rosłego mężczyzny z mocno zarysowaną szczęką, o zimnych, twardych jak lód oczach i skamieniałym, nieczułym sercu. Ale hitlerowscy zbrodniarze, jakich, zwłaszcza my, Polacy wciąż mamy przed oczami, to nie tylko mężczyźni. Były nimi także kobiety, które torturowały i zabijały niewinnych ludzi. Fakt ten może szokować i budzić wątpliwości, jednocześnie nasuwać pytanie: jak to możliwe, że młode i piękne kobiety poddane nazistowskiemu aparatowi władzy przemieniały się w bestie, potrafiące zabijać z równym, a czasem i większym niż mężczyźni, okrucieństwem.
Jedną z takich bestii była Irma Grese. Nie stała się nią od razu. To lata spędzone na wpajaniu zbrodniczej ideologii nazistowskiego państwa uczyniły z niej potwora w ludzkiej skórze. Jakże pięknej skórze...
Jej służba wobec Führera i Tysiącletniej Rzeszy niosła śmierć i cierpienie wielu tysięcy ludzi. Jak to możliwe, że zwykła, zdawałoby się naiwna dziewczyna ze wsi stała się jednym z najbardziej potępionych zbrodniarzy wojennych naszych czasów?
Irma Grese znana jako "Piękna Bestia" - to o niej będzie niniejsza opowieść.
Zanim sami osądzicie Irmę Grese, na podstawie jej zeznań z procesu sądowego, powinniście przeczytać powyższy, obszerny wstęp, opisujący po krótce tło historyczne i najważniejsze wydarzenia polityczne ówczesnych Niemiec. Bez tej wiedzy, nie będziecie w stanie zrozumieć przełomowych momentów w życiu i działalności Irmy jako zbrodniarki wojennej. Niemniej jednak polecam uważnie przestudiować materiały dokumentalne, które zamieściłam na tejże stronie oraz odwiedzić wybrane przeze mnie linki.
Gdyby Irma Grese mogła podsumować swoje życie, teraz, w sześćdziesiąt parę lat po zakończeniu II wojny światowej, zapewne przychyliłaby się do wypowiedzi ówczesnej działaczki Hitlerjugend, która w swojej książce "Bilans - Moje życie w Hitlerjugend", tak oto przedstawiła stosunek niemieckiej młodzieży do państwa, za czasów hitlerowskiego reżimu:
"Z naszego narodu uczyniono bożyszcze, wpajając nienawiść do innych narodów. Według takiej zasady wychowywana była nasza młodzież. Temu bożyszczu służyliśmy i okazywaliśmy mu ślepe posłuszeństwo. Mogły się przy tym ujawnić prawdziwe cnoty, na przykład odwaga lub samopoświęcenie. Jednak zostały one pozbawione wartości poprzez tłumienie powstania cnoty naczelnej, dzięki której odwaga czy samopoświęcenie nabierają sensu. Nikt nam nie wdrożył samodzielnego myślenia i nie popchnął do rozwoju własnej osobowości. Nasze hasło brzmiało: Wodzu rozkazuj, a my jesteśmy posłuszni!"
[Maschmann, Melita "Bilans - Moje życie w Hitlerjugend. Bez usprawiedliwienia", Kraków 2005]
Oto właśnie nadszedł odpowiedni moment, by rozpocząć opowieść o "Pięknej Bestii". Chociaż przywołam w niej tragiczne wydarzenia sprzed sześćdziesięciu paru lat, nie musicie się obawiać, że zgubicie drogę w mętnych dziejach przeszłości. Obiecuję, że przeprowadzę was przed tamte wydarzenia najlepiej jak potrafię. Jesteście gotowi? No to ruszamy!
________________________________________
Irma, córka mleczarza
Śledząc z uwagą etapy życia i kolejne szczeble "kariery" Irmy Grese, można stwierdzić, że nie różni się niczym szczególnym od swoich ówczesnych rówieśników. Ba, można śmiało powiedzieć, że doskonale wpasowuje się i dopasowuje do zasad oraz norm, przyjętych w narodowosocjalistycznym państwie Hitlera.
Najlepiej zachowany wizerunek Irmy jaki znamy, to ten z procesu zbrodniarzy z Bergen-Belsen. Zdjęcia, które ukazały się w gazetach, utrwaliły obraz młodej kobiety w nienagannym stroju o zimnych oczach i zaciętych ustach. Jej życie zbliżało się nieuchronnie ku końcowi. Nawet jeśli proces wciąż trwał, opinia publiczna wydała już najsurowszy wyrok.
Ale tragedia Irmy Grese nie rozpoczęła się w momencie, kiedy ta zasiadła na ławie oskarżonych. Zaczęła się dużo, dużo wcześniej, bo już w 1935 roku...
Zamknijcie oczy i wyobraźcie sobie szczęśliwą, wielodzietną rodzinę, mieszkającą w bardzo małej wiosce w Meklemburgii. Wielodzietność w nazistowskich Niemczech nie była niczym dziwnym, wręcz przeciwnie, była czymś bardzo wskazanym. Im więcej było dzieci (przyszłych żołnierzy i matek) w rodzinie, tym większymi względami i szacunkiem była otaczana owa rodzina. Zdawałoby się, że rodzina państwa Grese to jedna z takich "całkiem normalnych rodzin". Ale czy na pewno?
Dramat Irmy Grese zaczyna się w dniu, w którym jej matka, Bertha Grese, popełnia samobójstwo. Dla dwunastoletniej dziewczynki z pewnością był to szok. Z dnia na dzień, stała się półsierotą, straciła jednego z rodziców. Ojciec, mleczarz, który pracował w miejscowym Gutshofie (farmie), nie za bardzo potrafił przyłożyć się do swoich obowiązków jako rodzic. No, może poza pracą, jaką włożył w spłodzenie potomstwa. Bowiem Alfred Grese lubił odwiedzać lokalny pub i spędzać wolny czas ze znajomymi, niż interesować się tym, co dzieje się w gospodarstwie domowym. Sprawa prezentowała się tak, że Bertha nie wytrzymała napięcia spowodowanego piętrzącymi się obowiązkami: prowadzeniem domu, wyżywieniem rodziny i dopilnowaniem dzieci. Jakby tego było mało, doszła jeszcze sprawa romansu Alfreda z córką właściciela pubu. Na efekty nie trzeba było długo czekać. Pewnego, zimowego dnia, Bertha Grese, matka pięciorga dzieci, pod nieobecność domowników, popełnia samobójstwo wypijając kwas solny.
Można śmiało rzec: historia jak z horroru. Zapewniam was, będzie jeszcze straszniej...
Śmierć Berthy nie uszła uwadze mieszkańców Wrechen, w małej wsi wszyscy o wszystkich wiedzieli, w jakimś stopniu wpłynęło to na ich świadomość i współczucie dla rodziny Grese'ów. Najbardziej jednak ucierpiały na tym osierocone dzieci: Alfred, Lieschen, Irma, Helene oraz najmłodszy Otto.
Trzy lata po śmierci Berthy, w 1939 roku, Alfred żeni się ponownie. Oprócz nowej matki, dzieci zyskują czwórkę przyrodniego rodzeństwa. Wkrótce na świat przychodzi kolejne dziecko, tym razem z nowo skonsumowanego małżeństwa Alfreda Grese. W rezultacie otrzymujemy rodzinę złożoną z ojca, matki i... dziesięciorga dzieci! W dzisiejszych czasach mogłoby to wzbudzać nieskrywany podziw.
Zanim jednak Alfred Grese ponownie się ożenił, w jego rodzinie znów zaczęło coś zgrzytać. Coś, a raczej ktoś, a dokładniej mówiąc, problem tyczył się jego córki Irmy, która w 1938 roku, mając czternaście lat, postanowiła zakończyć edukację i opuścić rodzinną wioskę. Dziewczynka, która przez całe swoje dotychczasowe życie mieszkała w maleńkiej wsi, zostawiła ojca i rodzeństwo, by po paru latach wrócić do domu... jako strażniczka SS.
Całkiem zwyczajna bestia
Jak wielu jej rówieśników, Irma Grese miała swoje marzenia i plany na przyszłość. Jednym z takich (niespełnionych) marzeń, była chęć wstąpienia do Bund Deutscher Mädel. Jeszcze wtedy, gdy uczęszczała do szkoły, próbowała przekonać ojca, żeby pozwolił jej jeździć do sąsiedniej wioski, w której zlokalizowana była jednostka BDM. Ojciec się nie zgodził. Ilekroć Irma a także jej młodsza siostra Helene, napominały o swoich młodzieńczych pragnieniach, Alfred Grese kategorycznie odmawiał. Robił to z czysto ojcowskich powodów. Po prostu bał się o swoje dzieci, które, żeby dotrzeć do Fürstenhagen musiały przejechać na rowerze kilka kilometrów, co niewątpliwie było dla nich zbyt niebezpieczne.
Trzeba przy tym pamiętać, że w 1938 roku Hitlerjugend oraz BDM były jedynymi oficjalnymi organizacjami młodzieżowymi Trzeciej Rzeszy. Wówczas należało do niej ponad siedem milionów dzieci i młodzieży!
"Jak młodzież - w ślepym oddaniu sprawie i zaangażowaniu - miała rozpoznać sprzeczność między prawdziwymi wartościami (miłość do ojczyzny, wierność, odwaga, posłuszeństwo) a nieludzkim postępowaniem Führera, który w amoku władzy cynicznie skazywał ją na śmierć?"
[Maschmann, Melita "Bilans - Moje życie w Hitlerjugend. Bez usprawiedliwienia", Kraków 2005]
Kiedy w 1938 roku, Irma Grese opuściła rodzinny dom, udała się do miasta Fürstenberg, które także znajdowało się w Meklemburgii. Nie wyjechała więc daleko. Tam, w Fürstenbergu, przez pół roku pracowała w mleczarni - Molkerei Gerloff. Przez kolejne pół roku, zatrudniona była jako urzędniczka w małym sklepie w Lychen. Do jej obowiązków należało rozliczanie sprzedaży detalicznej.
Podsumowując ten rozdział, trzeba stwierdzić, że decyzja Irmy o wyjeździe z Wrechen, a tym samym o rozpoczęciu samodzielnego życia, była całkowicie słuszna i prawdopodobnie dobrze przemyślana. Irma pochodziła z niezamożnej, chłopskiej rodziny. Dzieci z takich rodzin, jeśli nie kontynuowały nauki, zazwyczaj rozpoczynały pracę, czy to w gospodarstwie domowym, czy poza nim. Nikogo nie dziwił widok trzynasto- czternastoletniego dziecka zatrudnionego jako etatowy pracownik. Inną przyczyną, dla której Irma zdecydowała się opuścić dom, była chęć wyrwania się spod ojcowskiej opieki, pokazania, że potrafi zadbać o siebie i być samodzielna. Nie wspominam już o tym, że w małej wsi, z której pochodziła, nic się nie działo, życie było nudne i nieciekawe. A ona przecież tak bardzo pragnęła zaistnieć i poznać smak wielkiego świata... Poznała go aż za dobrze.
Demony dobrej Irmy
Na początku 1939 roku, piętnastoletnia Irma, rozpoczęła pracę jako asystentka w sanatorium w Hohenlychen. Brzmi niewinnie, ot praca, jak praca. Jednak, jeśli przyjrzeć się bliżej temu miejscu, można całkowicie zmienić o nim zdanie, niestety na gorsze...
Sanatorium w Hohenlychen należało do "Międzynarodowego Czerwonego Krzyża". Sam budynek został zbudowany w 1904 roku jako sanatorium dla chorych na gruźlicę. Po dojściu nazistów do władzy, sanatorium zostało przejęte przez niemieckich lekarzy oraz profesorów medycyny i oddane na użytek badawczy. Utworzono w nim klinikę chirurgii urazowej dla sportowców. Natomiast po wybuchu wojny, klinikę z powrotem zamieniono na elitarne sanatorium dla żołnierzy Waffen-SS.
Ale sanatorium w Hohenlychen skrywało w sobie pewną mroczną tajemnicę. Dyrektorem placówki był doktor Karl Gebhardt. Jest to jedna z najohydniejszych postaci czołowych działaczy państwowych Trzeciej Rzeszy. Należał do sztabu generalnego Waffen-SS, od 1938 roku pełnił funkcję osobistego lekarza Himmlera. Doktor Gebhardt był odpowiedzialny za przeprowadzanie zbrodniczych eksperymentów medycznych na więźniach obozów koncentracyjnych. Jego głównym materiałem badawczym, na którym przeprowadzał operacje chirurgiczne, były specjalnie wyselekcjonowane więźniarki z pobliskiego obozu Ravensbrück. Kobiety przeznaczone na operacje doświadczalne nazywano potocznie "królikami". Karl Gebhardt przeprowadzał badania nad przeszczepem kości oraz nad regeneracją nerwów i mięśni. W trakcie operacji wiele kobiet zostało trwale okaleczonych, większość z nich umierała w niewyobrażalnych cierpieniach. Od 1942 roku, operacje przeprowadzano na terenie Ravensbrück, w prowizorycznie urządzonym szpitalu.
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
Kącik Irmy #1 - Problem z nazwiskiem
Wśród wielu publikacji, wspomnień więźniów, pamiętników, relacji, zeznań a także opracowań naukowych czy filmów, nazwisko Irmy Grese było błędnie podawane. Jeśli chodzi o przeinaczony zapis nazwiska "Grese", jaki często pojawiał się we wspomnieniach byłych więźniów, powinien on być jak najbardziej uzasadniony. Dlaczego nazwisko Irmy było wielokrotnie zamieniane, a w książkach można natrafić na kilka, zupełnie odmiennych form w jego pisowni? Więźniowie obozów koncentracyjnych rzadko kiedy znali swoich oprawców z imienia i nazwiska, zwłaszcza z nazwiska. Nadawano im pseudonimy, które miały ośmieszyć zbrodniarzy lub podkreślić ich słabe lub negatywne strony. Uwypuklano cechy charakteru albo komiczny wygląd. Dzięki temu zbrodniarze stawali się bardziej ludzcy w oczach więźniów, zmniejszało to dystans w relacji oprawca-więzień. Do kobiecej służby wartowniczej, czyli do nadzorczyń SS, należało zwracać się oficjalną formułką: "Frau Aufseherin". Osoby, które w swoich relacjach napominały o Irmie Grese, zazwyczaj podawały jej nazwisko w sposób, w jaki same je zasłyszały i zapamiętały. Dlatego w różnych tekstach można znaleźć takie zapisy jak: Griese, Gresse, Greese, Greze, Gryze, Gryza...
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
Przez dwa lata, jakie Irma spędziła w sanatorium od 1939 do marca 1941 roku, pracowała jako asystentka pielęgniarki. Informacją pewną jest to, że Irma bardzo chciała zdać egzamin i zostać wykwalifikowaną pielęgniarką. Nie wiadomo prawie nic o tym, co dokładnie robiła i na czym polegała jej praca w sanatorium. Ostatecznie, po pierwszej nieudanej próbie podejścia do egzaminu, zrezygnowała z pracy w Hohenlychen, a urząd zatrudnienia skierował ją z powrotem do Fürstenbergu, gdzie przez następnych trzynaście miesięcy, pracowała na stanowisku asystentki w sklepie mleczarskim. Gdy zakończyła pracę był czerwiec 1942 roku, wtedy Irma po raz drugi spróbowała przystąpić do egzaminu pielęgniarskiego. I tym razem go nie zdała. Widząc niestygnący zapał młodej dziewczyny do podjęcia bardziej ambitnej pracy, urząd zatrudnienia przygotował dla niej zupełnie inną propozycję...
Grzeczne dziewczynki idą do nieba, niegrzeczne...
...do Ravensbrück, żeby ukończyć szkolenie dla nadzorczyń SS. Irma musiała wiedzieć o istnieniu obozu, nie było takiej możliwości, by nie zdawała sobie sprawy, co dzieje się kilka kilometrów od miejsca, w którym pracowała w Fürstenbergu. W mieście, na którego obrzeżach usytuowano jeden z największych ośrodków zagłady, ludzie byli świadomi tego, co kryje w sobie otoczony murem i pilnie strzeżony obóz nad jeziorem Schwedt.
Frauenkonzentrationslager Ravensbrück położony 90 km na północny-zachód od Berlina, blisko małego miasteczka Fürstenberg, był pierwszym tak dużym obozem, przeznaczonym dla kobiet zwożonych do niego z całej Europy. Więźniarki wykorzystywano głównie do pracy w przemyśle zbrojeniowym, a także, jak wspomniałam wcześniej, jako króliki doświadczalne będące obiektem badań pseudonaukowych, prowadzonych w obozie pod kierunkiem lekarzy niemieckich.
Ludobójstwo było wpisane w politykę nazistowskich Niemiec. Trzecia Rzesza dążyła do tego, by "oczyścić" państwo, a w dalszych latach, całą podbitą Europę, z niepożądanych elementów jakimi byli "podludzie", rasa niegermańska. Jeśli zaś chodzi o początki istnienia obozów koncentracyjnych, już w 1933 roku założono pierwszy tego typu obiekt w Dachau, w południowych Niemczech, przeznaczony dla antynazistowskich opozycjonistów, komunistów, duchownych katolickich i homoseksualistów.
Obóz Ravensbrück był obozem koncentracyjnych, nastawionym na wyzysk pracujących w nim więźniów, ale był także obozem zagłady, w którym świadomie wymordowano wiele tysięcy niewinnych ludzi, głównie narodowości żydowskiej.
Osoby kierujące obozową administracją, strażnicy, lekarze a także więźniowie funkcyjni byli odpowiedzialni za zbrodnię przeciwko ludzkości, którą osobiście przeprowadzali i nadzorowali. Ich praca była oczywiście ściśle tajna. Nikomu, kto w jakikolwiek sposób był powiązany z Zagładą, nie wolno było mówić o pracy, a tym samym, temat dotyczący samych więźniów był surowo zabroniony. Nawet najbliższa rodzina, nie mogła i nie powinna dopytywać się o szczegóły związane z "ostatecznym rozwiązaniem kwestii żydowskiej". Mimo wszystko, społeczeństwo domyślało się, co oznaczają wielotysięczne "transporty na wschód".
"System obozów był dla niemieckich panów, nie tylko sposobem osiągnięcia wszystkich jasno sprecyzowanych celów. Był on także [...] światem, gdzie nie obowiązywały żadne hamulce; światem, w którym pan mógł wyrazić słowem i czynem dowolne barbarzyńskie pragnienie, mógł osiągnąć każdą psychologiczną satysfakcję i przyjemność, jaką może przynieść dominacja nad innym człowiekiem. Każdy niemiecki strażnik był niekwestionowanym, nieskrępowanym i absolutnym panem więźniów obozu. On lub ona mogli zaspokoić każde pragnienie, poniżając, torturując i zabijając więźnia obozu wedle uznania, bez obawy o konsekwencje. On lub ona mogli oddać się orgii okrucieństwa i zaspokoić wszelkie agresywne czy sadystyczne skłonności, jakie mieli."
[Goldhangen, Daniel Jonah "Gorliwi kaci Hitlera", Warszawa 1999]
O dużym zapotrzebowaniu na kobiecą służbę wartowniczą, świadczyły liczne ogłoszenia werbunkowe, drukowane w gazetach i krajowych dziennikach. Służba pomocnicza była przedstawiana jako niewymagająca dużego wysiłku, dobrze opłacana praca dla kobiet w przedziale wiekowym między około 18 a 50 rokiem życia. Kandydatki, które chciały złożyć aplikacje na stanowisko pracy jako SS-Aufseherin, musiały odznaczać się dobrą kondycją fizyczną, nie być wcześniej karanymi, a także powinny zdać specjalny test psychologiczny i przejść niezbędne badania lekarskie.
1 czerwca 1942 roku, Irma Grese rozpoczęła szkolenie w obozie Ravensbrück, który służył jako ośrodek treningowy dla SS-Aufseherinnen. Mając osiemnaście lat, Irma była jedną z młodszych kobiet, ubiegających się o stanowisko pracy jako strażniczka SS. Determinacja jaką odczuwała oraz jej młody wiek zaważyły na tym, że w pracy nadzorczyni odnalazła swoje nowe powołanie. Dzięki temu, mogła pokazać swój stosunek wobec państwa, wierząc, że robi to w imię słusznej sprawy, jaką niewątpliwie było oczyszczenie narodu germańskiego z ludzi niższej rasy.
Podstawowe szkolenie trwało trzy tygodnie. Obejmowało wiedzę dotyczącą przepisów, jakie obowiązywały na terenie obozu, również uczono tego, jak właściwie należy zachowywać się wobec więźniów, nie pomijano zajęć z obsługi broni i zasad bezpieczeństwa. Jako że strażniczki miały do swojej dyspozycji psy, owczarki niemieckie, na specjalnych zajęciach pouczono je, jak należy traktować te zwierzęta, by skutecznie asystowały przy pracy i wzbudzały postrach u więźniów.
W Ravensbrück, jak w każdym obozie, wybudowano osobne domy dla służby wartowniczej. Osiedle, w którym mieszkały nadzorczynie SS, zostało zbudowane rękami więźniów. Przy jego powstawaniu wiele kobiet straciło zdrowie, a nawet życie. Warto o tym pamiętać, gdy w dzisiejszych czasach zwiedza się teren byłego obozu Ravensbrück.
Nadzorczyniom stworzono naprawdę komfortowe warunki do mieszkania i pracy. Zapewniono im wszystko to, co dla esesmanek było niezbędne. Za wszelką cenę chciano je zatrzymać w obozie, proponując im dobrą pensję i możliwość awansu. Nie oszukujmy się, szkolenie było brutalne. Młode dziewczęta musiały doświadczyć tragicznej rzeczywistości ośrodków zagłady, zwłaszcza tak dużych i rozbudowanych jak Ravensbrück. Wiele kandydatek nie wytrzymywało presji narzuconej przez władze obozu i rezygnowało przed podpisaniem oficjalnej umowy o pracę. Jak pokazują fakty, wśród kandydatek były też i takie kobiety, które zostały oszukane i podstępem wciągnięte w okrutny mechanizm eksterminacji. Jednak największą grupę stanowiły kandydatki, które wiedziały na co się decydują, były w pełni świadome czym jest praca w obozie i gotowe by ukończyć szkolenie i otrzymać przydział do służby.
"Ci ludzie [...] przeżyli w Trzeciej Rzeszy ważny okres swojego życia. Nie chodzi mi o to, że być może sprawowali urzędy, co im schlebiało, albo że mogli mieć władzę, lecz o to, że wówczas "w coś wierzyli", co wyrwało ich z ciasnoty ich marnej egzystencji i powołało do służby, w której wyrastali ponad siebie."
[Maschmann, Melita "Bilans - Moje życie w Hitlerjugend. Bez usprawiedliwienia", Kraków 2005]
Achtung! Frau SS-Aufseherin Grese kommt!
Irma Grese zakończyła pomyślnie całe szkolenie. Od tej chwili ze zwykłej, chłopskiej dziewczyny, przeobraziła się w "panią życia i śmierci", od której decyzji zależał los setek kobiet - więźniarek Ravensbrück. Jak wszystkie nadzorczynie, Irma miała prawo nosić służbowy uniform, broń ostrą (prawdopodobnie pistolet Walther P38), a także, co wielokrotnie podkreślały byłe więźniarki, Irma nie rozstawała się z kijem, którym często, nawet bez uzasadnienia, uderzała kobiety. Ocaleni świadkowie, zeznawali podczas procesu sądowego, że Irma Grese nosiła wysokie, podkute buty, którymi z lubością kopała leżące na ziemi więźniarki, aż tamte nie straciły przytomności.
Pod kierunkiem swoich ówczesnych przełożonych, Marii Mandel oraz Dorothy Binz, Irma poznawała prawa, jakie obowiązują w obozie i w krótkim czasie przekonała się, że może postępować z więźniarkami, jak tylko zechce, a one - element gorszej rasy - zdane są wyłącznie na jej łaskę i przychylność. Jakby tego było mało, Irma wiedziała, że obowiązkiem każdego więźnia jest praca, a jego ostatecznym przeznaczeniem - śmierć. Dlatego umyślnie przyczyniała się do szybszego sprowadzenia więźniów na tamten świat, zadając im ból, przy niemal każdej lepszej sposobności. Co gorsza, czerpała z tego nieukrywaną satysfakcję i zadowolenie.
Przez siedem kolejnych miesięcy, Irma pracowała jako SS-Aufseherin, nadzorując komanda więźniarek, zarówno na terenie obozu, jak i poza nim. Postać młodej esesmanki była ogólnie znana i rozpoznawana przez rzesze więźniów. Irma Grese w równym stopniu słynęła ze swej nietuzinkowej urody, co z okrucieństwa i wymyślnych tortur, jakie stosowała wobec kobiet-więźniarek. Nic więc dziwnego, że gdy pojawiała się czy to na placu apelowym czy w którymś z baraków, zawsze wzbudzała panikę wśród więźniów.
"According to the survivor Magda Blau, when it came to Ravensbrück, fraulein Grese seemed to be a a youth of 18 or 19 years, with a sweet round face and two long braids. Then Magda was separated. When she saw him again Grese she seemed transformed, your attitude was changed; your uniform was immaculate, in his waist was a shiny silver gun. It seemed different. Your hair was perfectly combed, make-up perfectly applied and with a strong perfume , fraulein Grese could spread terror, both physical and psychological among women."
[Źródło:
http://br.geocities.com/irma.grese/testimony.html]
W tamtym czasie, ponowne małżeństwo Alfreda Grese trwało już trzeci rok. Czy Irma utrzymywała jakikolwiek kontakt z rodziną, tego nie udało się ustalić. Możliwe, że prowadziła korespondencję listowną i wiedziała, że jej rodzina znacznie się powiększyła. I może właśnie ta chęć poznania przybranej matki i rodzeństwa skłoniła Irmę do wyjazdu.
Po zakończeniu stażu w Ravensbrück, na początku 1943 roku, Irma Grese założyła nieoczekiwaną wizytę w rodzinnym domu w Wrechen. Konsekwencje tej decyzji okażą się dla Irmy całkiem inne, niż mogłaby przypuszczać.
Powrotów nie będzie...
Nic nie zapowiadało kolejnej tragedii. Najstarsi mieszkańcy Wrechen pamiętają Irmę Grese z 1943 roku, kiedy to wróciła do domu w mundurze SS. Ojciec był zadowolony. Przekonał się, że Irma znalazła lepszą pracę, niż ta, w której pracowała dotychczas. Teraz, jego córka miała urzędowy papier i dostawała wyższą pensję. Alfred miał nadzieję, że dzięki temu, Irma może wyjść na prostą a także mieć zapewnioną godziwą przyszłość. Czy ojciec domyślał się, na czym tak naprawdę polegała nowa praca jego córki, czy Irma skutecznie unikała rozmów na temat obozu, jedno jest pewne: Irma zataiła prawdziwe informacje dotyczące Ravensbrück. Zresztą, z jej strony nie zrobiła niczego niewłaściwego, postąpiła tak, jak ją uczono na szkoleniu. Wydawało się, że wszystko wróciło do normy, ale do czasu...
Pewnego dnia, do pubu, w którym przebywał Alfred Grese, przybiegła z płaczem jego młodsza, adoptowana córka z drugiego małżeństwa. Powiedziała ojcu, że Irma wpadła w szał i w furii zepsuła jej ulubioną lalkę, odrywając jej głową, ręce i nogi. Alfred nie czekając ani chwili, udał się do domu, chcąc wyjaśnić całe zdarzenie. W pokoju zastał Irmę i jej brata, prawdopodobnie był nim Otto. Kiedy próbował rozmawiać z Irmą, Otto grzebiąc w prywatnych rzeczach siostry, znalazł pistolet. I jak to dziecko, bez zastanowienia wziął go ręki i zaczął się nim bawić, przy okazji celując w ojca i swoją siostrę. Ten całkowicie niewinny, dziecięcy wybryk mógł skończyć się tragicznie dla wszystkich obecnych. Otto zapewne myślał, że pistolet jest zabawką i nie zdawał sobie sprawy, że broń mogła być prawdziwa, a co gorsza, mogła być (i zapewne była) naładowana i niezabezpieczona.
Alfred wyrwał pistolet z ręki syna, podszedł do Irmy, po czym parokrotnie ją nim uderzył. Irma zareagowała natychmiastowo. Nie czekała na dalszy rozwój sytuacji, spakowała się pośpiesznie i bez słowa opuściła dom.
(Irma Grese, German, aged 21) "The only time I was allowed home was for five days after I had finished my training at Ravensbrück. I then told my father about the concentration camp and he gave me a beating and told me never to come home again. Himmler is responsible for all that has happened, but I suppose I have as much guilt as all the others above me."
[Grese, Irma: Statement; Celle, 1945]
To wydarzenie przywoływała w pamięci siostra Irmy, Helene Grese, podczas swojego zeznania w procesie zbrodniarzy z Belsen. Zapytana, czy była świadkiem, jak Irma została uderzona, odpowiedziała, że nie widziała tego osobiście, ale ojciec zabronił jej pokazywać się w domu.
Irma posłuchała ojca. Wróciła do Ravensbrück. Tymczasem władze obozu postanowiły przygotować duży transport więźniarek i wysłać do innego obozu na wschodzie. Razem z transportem pojechała grupa kilkunastu nadzorczyń SS, w tym Irma Grese, Elisabeth Volkenrath oraz Johanna Bormann. W taki oto sposób, Irma rozpoczęła trwającą dwa lata służbę w największym hitlerowskim ośrodku zagłady - Konzentrationslager Auschwitz-Birkenau.
fora.pl
- załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by
phpBB
© 2001, 2005 phpBB Group
Style
edur
created by
spleen
&
Programy
.
Regulamin